Ogólnopolski plan selekcji pszczół odpornych na dręcza pszczelego – część 4

Artykuł ukazał się w kilku częściach w miesięczniku "Pszczelarstwo".

Część 1, "Pszczelarstwo" 04/2020

Część 2, "Pszczelarstwo" 05/2020

Część 3, "Pszczelarstwo" 06/2020

Część 4, "Pszczelarstwo" 07/2020

Część 5, "Pszczelarstwo" 08/2020

Część 6, "Pszczelarstwo" 09/2020

Pszczelarstwo ekstensywne i „Pszczelarski Model Ekspansji”

Jednym z podstawowych modeli, w jakim możemy promować przeżywające pszczoły, jest szeroko rozumiane pszczelarstwo ekstensywne. W mojej ocenie, właśnie ono najlepiej służy zdrowiu populacyjnemu pszczół. Jak pokazują liczne przykłady, pozwala na uzyskiwanie racjonalnych dochodów z prowadzenia pasieki i sprawdza się również w modelu komercyjnym. W tej chwili możemy się posiłkować głównie wiedzą i przykładami ze Stanów Zjednoczonych, przynajmniej jeżeli chodzi o kraje uprzemysłowione, choć trzeba pamiętać, że panują tam inne warunki środowiskowe. Pomijam tu niektóre kraje Ameryki Południowej czy Afryki, w których pozwolono populacji przeselekcjonować się bez większego udziału człowieka i dziś w zasadzie na większości tych terenów nie ma problemów z warrozą porównywalnych z tymi, jakie występują w naszym kręgu gospodarczym. Chcę również zaznaczyć, że taki rodzaj pszczelarstwa musi się opierać na zupełnie innych założeniach, niż te szeroko propagowane w literaturze i podręcznikach.

Założeniem pszczelarstwa intensywnego jest maksymalizowanie zysku z „jednostki produkcyjnej”, a więc z jednego pnia. W tym modelu sens ma zimowanie jedynie silnych rodzin, słabe powinny być likwidowane (łączone lub rozganiane), a pszczoły powinny charakteryzować się wybitnymi walorami ekonomicznymi. Do tego właśnie namawiani są pszczelarze. W efekcie maksymalizowane są zyski i model ten jest – krótkoterminowo - najbardziej opłacalny. Jak dowodzi historia, to jednak właśnie on doprowadził do bieżących problemów: do skażenia środowiska ula i produktów pszczelich, ogromnej śmiertelności pszczół, gdy „pozbawia się je opieki”, do zmniejszenia plastyczności populacji i jej nieprzystosowania do życia w naturze. W modelu ekstensywnym, minimalizując presję na poszczególne rodziny pszczele, pszczelarze próbują osiągać porównywalne dochody z całości przedsięwzięcia poprzez zwiększanie liczby pni i minimalizowanie kosztów produkcji.

Kirk Webster (Vermont, USA), zwolennik selekcji naturalnej, podczas pracy w pasiece – fot. E. Österlund

Podam przykład dwóch pszczelarzy, którzy prowadzą swój biznes pszczelarski w oparciu o warianty tego modelu. Pierwszym z nich jest Kirk Webster (Vermont, Stany Zjednoczone). Pszczelarz ten gospodaruje na około 1000 rodzinach pszczelich, z czego około jedna czwarta to „jednostki produkcyjne”, a pozostałą część stanowią odkłady i rodziny weselne. Rodziny produkcyjne Kirk Webster traktuje w sposób zbliżony do standardowego pszczelarstwa. Na miarę bieżących możliwości i stanu biologicznego rodzin, stara się intensyfikować zbiory miodu. Odkłady zapewniają mu natomiast różnorodność genetyczną i „rezerwy” na wypadek ewentualnych dużych strat, ponadto są źródłem dywersyfikacji jego dochodów. Webster produkuje bowiem nie tylko miód i inne produkty pochodzące z ula, ale także sprzedaje odkłady oraz matki pszczele. Dzięki takiemu modelowi od kilkunastu lat prowadzi, nie zwalczając dręcza pszczelego, zawodową pasiekę, która jest jego jedynym źródłem utrzymania. Do samego porzucenia leczenia Webster przygotował się poprzez uregulowanie bieżących i zaległych zobowiązań (miał bowiem świadomość możliwości wystąpienia strat czy znaczącego ograniczenia dochodów w okresie przejściowym), a także wstępną selekcję i dobór pszczół, które mógł trzymać w pasiece po porzuceniu wykorzystywania toksyn. O gospodarce Kirka Webstera można by w zasadzie napisać tekst co najmniej tak obszerny, jak ten. Najlepiej jednak sięgnąć do jego własnych słów z artykułów przetłumaczonych na język polski. [przypis autora: Niestety redakcja „Pszczelarstwa” nie zamieściła przypisu, gdzie można owe artykuły znaleźć. Chętnych zapraszamy na strony: http://wolnepszczoly.org/tag/webster/ oraz http://bractwopszczele.pl/tlumaczenia.html]

Drugim przykładem prowadzenia pasieki według wspomnianego modelu jest gospodarowenie zawodowego pszczelarza Sama Comforta (Floryda/Nowy Jork, Stany Zjednoczone). Pasieka tego pszczelarza, również licząca około 1000 pni została zorganizowana nieco inaczej. Rodziny pszczele są rozmieszczone w jego wielu pasieczyskach w sposób na wpół dziki. Zgodnie z moją wiedzą, nie ma tak wyraźnego podziału na rodziny produkcyjne i odkłady. Rodziny żyją bowiem zgodnie z naturalnym cyklem, a Sam Comfort na bieżąco ocenia możliwości pozyskania od nich produktów. W jego założeniach wiele rodzin, zwłaszcza młodych, nie jest wykorzystywane w ogóle w produkcji. Rodziny te często nawet nie są przeglądane, a właściwie są pozostawione swojemu losowi. Niektóre z pasieczysk odwiedzane są nie więcej niż dwa - trzy razy w roku. Prawdopodobnie Comfort mógłby prowadzić swoje przedsięwzięcie o wiele intensywniej i czerpać z niego większe dochody, jednak ten sposób jest po prostu bliski jego podejściu do przyrody i pszczelarstwa. Zresztą część pasieki Comfort wykorzystuje do intensywnego wychowu matek pszczelich, których sprzedaje w liczbie około trzech tysięcy rocznie. Co ciekawe, całą swoją działalność pszczelarską rozwinął z niewielkiej liczby pni, które przeżyły prawdziwą hekatombę dużej pasieki zawodowej. Pszczoły umierały w niej setkami, pomimo stosowanego leczenia, najpierw przy użyciu pestycydów, a potem kwasów. Później z różnych źródeł wprowadzał do pasieki matki selekcjonowane w toku doboru naturalnego lub hodowlanego, tworząc dużą różnorodność. Zanim zbudował pasiekę, która pozwalała mu utrzymać się ze swojego przedsięwzięcia, pracował jednak u innych pszczelarzy zawodowych. W przeciwieństwie do Kirka Webstera, nie był więc w pierwszym okresie w pełni samowystarczalny. Nie sposób jednak porównać gospodarowania tych dwóch pszczelarzy. Comfort był bowiem wówczas bardzo młodym człowiekiem (obecnie ma trzydzieści kilka lat), natomiast Webster posiadał już działające przedsiębiorstwo i wypracowany dorobek. Sam Comfort w swojej pasiece stara się minimalizować nakłady pracy i wydatki, a nie intensyfikować produkcję. Dzięki temu wyselekcjonował w pełni samowystarczalne pszczoły, które samodzielnie walczą z chorobami. Straty w jego pasiece nie przekraczają racjonalnych rozmiarów i są łatwe do odrobienia. Comfort rozbudowuje pasiekę w oparciu o proste konstrukcje uli (bazuje na tzw. kenijskim ulu bezramkowym oraz ulach Warre), wykonane z najtańszych materiałów – w tym nieobrobionego drewna, często gorszej jakości, które nie nadaje się do innych celów. Starał się więc i na tej płaszczyźnie zminimalizować koszty. W większości uli nie stosuje też ramek, natomiast wykorzystuje bądź to zwykłe listewki jako snozy, bądź... patyczki do szaszłyków, do których pszczoły podwieszają budowane (oczywiście bez węzy) plastry.

Jednym ze sposobów budowania takiej ekstensywnej samowystarczalnej pasieki jest metoda, którą amerykanie nazwali „Pszczelarskim Modelem Ekspansji” czy też „Modelem Pszczelarstwa Ekspansywnego” (ang. Expansion Model Beekeeping). Polega ona na intensywnym namnażaniu przeżywających selekcję naturalną rodzin, poprzez jak najliczniejsze podziały. Ich liczbę ogranicza tak naprawdę tylko dostępność mateczników oraz skrzynek odkładowych lub uli, a także, rzecz jasna, stan zdrowia i kondycja pszczół. Po pierwszych, niestety często bardzo dużych załamaniach populacji model ten pozwala na szybką odbudowę i upowszechnienie „przeżywającej genetyki”. I znów, część negatywną selekcji załatwia dobór naturalny, a część pozytywną realizuje się poprzez intensywniejsze namnażanie tych rodzin, które w największym stopniu spełniają oczekiwania pszczelarzy. Wraz z upowszechnieniem w pasiekach pszczół, które z dręczem pszczelim radzą sobie w stopniu co najmniej podstawowym, możliwe jest zwracanie coraz większej uwagi na ich walory gospodarcze i podjęcie selekcji również w tym kierunku. Mam też świadomość, że przy obecnym napszczeleniu Polski nie każdy mógłby prowadzić pasiekę w modelu ekstensywnym. Jest to jednak jedna z opcji, jak również pewien sposób na „okres przejściowy”, zanim pszczoły nie wypracują mechanizmów odporności w wystarczającym stopniu.

Dzikie populacje i „pszczelarstwo darwinistyczne”

Doświadczenia płynące od pszczelarzy zagranicznych pokazują, że w miejscach, w których żyje stabilna dziko żyjąca populacja pszczół, przeciętne straty pasiek niestosujących „chemii” wcale nie odbiegają od średniej występującej w tych, w których zwalcza się dręcza pszczelego. Pszczelarze leczący pszczoły mogą też w takich rejonach używać zdecydowanie mniej substancji chemicznych. Dziko żyjące rodziny pszczele tworzą bowiem niejako „tło genetyczne”, które sprzyja powszechnej obecności cech odpowiedzialnych za ograniczanie liczby roztoczy. Selekcjonują się same, całkowicie bez kosztów i nakładów pracy. Pierwszy krok do prowadzenia pasieki w takich miejscach, to złapanie rojów, które muszą stanowić bazę genetyczną przedsięwzięcia. Następnie pszczelarstwo może być praktykowane w zasadzie w sposób standardowy – również w modelu zbliżonym do intensywnego. Taką pasiekę, opartą w pierwszym okresie na złapanych rojach, prowadzi choćby Michael Bush (Nebraska, Stany Zjednoczone), jeden z pionierów i propagatorów prowadzenia pasiek bez zwalczania dręcza pszczelego. Profesor Thomas Seeley (Nowy Jork, Stany Zjednoczone) również dostrzegł ogromny potencjał dzikiej populacji i swoją pasiekę oparł na złapanych wędrujących rojach pszczół z pobliskiego lasu Arnot. Niestety w Europie jest zdecydowanie większe napszczelenie niż w USA, również mniej jest terenów niezamieszkałych, na których mogą funkcjonować dzikie populacje pszczół.

Prof. Thomas Seeley podczas tzw. „bee hunt” („polowania na pszczoły”), czyli w czasie wyszukiwania dziko żyjących rodzin pszczelich – fot. T. Seeley

Niewłaściwie prowadzona gospodarka leśna doprowadziła przez wiele dziesięcioleci do wycięcia starszych drzew dziuplastych i w związku z tym liczba siedlisk pszczół spadła drastycznie (na szczęście wydaje się, że w ostatnich latach ta tendencja się odwraca). Wszystko to oznacza, że nasze miejscowe populacje są przesiąknięte pszczołami hodowlanymi, nierzadko sprowadzonymi z odległości wielu setek kilometrów i ciężko liczyć na ich lokalny potencjał. Warto jednak zauważyć, że w ostatnich latach podejmowane są coraz liczniejsze inicjatywy, aby dzikie populacje odbudować. Niestety są one często krytykowane przez pszczelarzy, którzy obawiają się zagrożenia związanego z rozprzestrzenianiem chorób. Nierzadko, co dla mnie jest całkowitym wypaczeniem tej idei, pszczoły wprowadzane do kłód i barci są leczone przeciwko warrozie. Uważam, że zagrożenie związane z rozprzestrzenianiem się chorób z takich rodzin jest, po pierwsze, o wiele mniejsze niż się mówi, a po drugie, zdecydowanie mniejsze niż to powodowane przez liczne i gęsto rozstawione rodziny pszczele w naszych pasiekach. To one tak naprawdę stanowią największe ryzyko epidemiologiczne („Pszczelarstwo darwinistyczne, czyli perspektywa ewolucyjna w pszczelarstwie”, „Pszczelarstwo” 7, 8, 9, 10/2019). Pszczelarze jednak, z zupełnie niezrozumiałych względów, znacznie bardziej obawiają się jednej lub kilku rodzin gdzieś w środku lasu, niż wywożenia swojej pasieki na późny pożytek, gdzie pojawiają się setki rodzin pszczelich (na przykład na wrzosowiskach). Twierdzenia natomiast jakoby te wywożone pszczoły były zdrowe czy zadbane i stąd ryzyko epidemiologiczne jest niewielkie, świadczy w mojej ocenie bądź to o oszukiwaniu samego siebie, bądź o całkowitym braku świadomości dotyczącej zagadnień związanych z rozwojem i rozprzestrzenianiem się chorób.

W miejscach, gdzie występował stosowny potencjał (np. duża liczba siedlisk), już w kilka lat po załamaniu się populacji wraz z nadejściem inwazji dręcza, dziko żyjące rodziny zaczęły znów się pojawiać, a w około dekadę ich liczba ustabilizowała się mniej więcej na poziomie sprzed inwazji. W tym też czasie u tych pszczół ujawniły się znane nam cechy odpowiedzialne za ograniczanie populacji dręcza (VSH, grooming, podstawowa higieniczność). Stwierdzono obecność tych cech na znacząco wyższym poziomie niż w standardowo użytkowanej populacji i tylko niewiele niższym niż w pasiekach hodowlanych, prowadzących na nie selekcję na nie. Taka sytuacja występuje np. w przypadku pszczół z lasu Arnot (NY, USA), co zostało stwierdzone badaniami prof. T. Seeleya; patrz również na przytoczone przez T. Seeleya badania dzikiej populacji w Arizonie („Ucząc się od pszczół” relacja z konferencji w Holandii część 2 („Pszczelarstwo”, 1/2019).

Aby populacja selekcjonowała się sama, konieczne są siedliska dla pszczół – można wykorzystać do tego celu zwykłe proste skrzynki powieszone na drzewach – fot. B. Maleta

Możemy podjąć próbę wykorzystania tego samego mechanizmu w naszej praktyce i selekcji. Mam pełną świadomość, że w naszych warunkach, przy średnim napszczeleniu dziesięć do piętnastu razy wyższym niż w USA (choć w wielu rejonach zamieszkałych bywa ono lokalnie bardzo zbliżone do naszego) i bardzo niewielkich obszarach, gdzie nie praktykuje się pszczelarstwa, takiej dziko żyjącej populacji nie ma lub jest ona zbyt mała, by mieć realny wpływ na lokalną „genetykę”. Jednak możemy, prowadząc pasieki w sposób opisywany w tym artykule, zacząć stymulować rozwój dziko żyjącej populacji pszczół. Takim sposobem jest, przykładowo, przeznaczenie części naszej pasieki do projektu „pszczelarstwa darwinistycznego” - koncepcji profesora Thomasa Seeley'a, o której pisałem w jednym z poprzednich tekstów. W tekście tym też znajduje się racjonalne uzasadnienie tego typu postępowania, wynikające z badań profesora. Każdy pszczelarz mógłby wydzielić do tego typu projektu kilka do kilkunastu rodzin, a koła pszczelarskie mogłyby spróbować wspólnie utworzyć grupę 50 czy 60 rodzin (to najczęściej oznaczałoby nie więcej niż przekazanie jednego odkładu na członka koła). Rodziny, żyjąc w odosobnieniu i w niewielkich ulach, mogłyby przejść w sposób względnie bezpieczny dla pobliskich pasiek, pewien proces selekcji. Po 3 – 4 latach pszczoły, które pozostaną przy życiu, mogłyby być wykorzystywane do bardziej intensywnych przedsięwzięć. Ich „genetyka” wprowadzana do naszych pasiek byłaby tam rozwijana i upowszechniana. Osobiście, w ciągu ostatnich 4 lat powiesiłem w lesie na drzewach (w uzgodnieniu z miejscowym leśniczym) kilkanaście skrzynek dla pszczół, aby zwiększyć liczbę potencjalnych siedlisk dla dziko żyjących rodzin. Zamierzam ten projekt kontynuować również w latach kolejnych, wieszając każdego roku około 5 kolejnych skrzynek, które nazywam „sztucznymi barciami”. Każdy pszczelarz, zamiast zabijać starsze czy inne niechciane matki pszczele mógłby wynieść je (w uzgodnieniu z przedstawicielem Lasów Państwowych) wraz z trzyramkowym odkładem w starym i rozpadającym się ulu gdzieś w głąb lasu, a następnie o nim „zapomnieć”. To prawda, że pojedyncze rodziny nie zmienią lokalnej sytuacji. Dlatego podobne projekty traktuję jako uzupełnienie (aczkolwiek bardzo ważne) innych naszych działań – chociażby tych, o których wcześniej napisałem oraz tych, o których napiszę w dalszej części tekstu.

CDN

Część 1, "Pszczelarstwo" 04/2020

Część 2, "Pszczelarstwo" 05/2020

Część 3, "Pszczelarstwo" 06/2020

Część 4, "Pszczelarstwo" 07/2020

Część 5, "Pszczelarstwo" 08/2020

Część 6, "Pszczelarstwo" 09/2020

Bartłomiej Maleta, lipiec 2020