Gdyby nie ul warrego, nie byłbym pszczelarzem zawodowym

Rozmowę przeprowadził i przetłumaczył z francuskiego Mateusz Viste, Polak, mieszkający obecnie w centralnej Francji. Z zawodu informatyk, właściciel przydomowej pasieki z ulami Warrego; zajmuje się też chowem owiec Soay.

Mateusz Viste w wolnych chwilach administruje portalem: www.ulwarre.pl, na którym znajdziesz schemat ula, artykuły i tłumaczenia tekstów Ojca Warre.

Wszystkie zdjęcia w tekscie pochodzą z orginalnego artykułu dostępnego tutaj.

Wywiad ukazał się w listopadowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo".

Pilippe Cattaruzza, francuski pszczelarz, od wielu lat gospodaruje wyłącznie w ulach Warrégo. Spotkałem go na targu w Felletin (francuskie miasteczko w regionie Nowa Akwitania – red.), gdzie ma stoisko z wybornymi miodami oraz innymi produktami pozyskanymi przez siebie w pasiece. Z nami podzielił się własnym doświadczeniem pszczelarskim.

Mateusz Viste: Jesteś zawodowym pszczelarzem gospodarującym na ulach Warrego. Czy możesz opowiedzieć, jak rozpoczęła się ta przygoda?

Philippe Cattaruzza: Nie zawsze byłem pszczelarzem. Wcześniej pracowałem w szkole leśnej, a potem, jako pedagog w sektorze socjalnym. Amatorskim pszczelarstwem zająłem się w wieku lat 30, mając kilka uli Dadanta. W 2007 roku odkryłem ul Warrégo i wtedy postanowiłem zostać zawodowcem. Zacząłem w 2010 roku.

Czy mam przez to rozumieć, że konstrukcje Dadanta porzuciłeś z dnia na dzień?

Tak! Nie sądzę, abym zdecydował się zostać zawodowym pszczelarzem, gdybym nie odkrył ula Warré. Nigdy nie lubiłem ramek itp. Chciałem spróbować innego podejścia do pszczelarstwa - bliższego pszczołom. Nie miałem biznesplanu, kierowała mną pasja, a ul Warrégo otworzył mi drogę do pszczelarstwa zgodnego z moimi przekonaniami. Wszyscy mówili mi, że to uwstecznienie, ale pomysł się sprawdził. Trzeba tylko trochę samozaparcia, szczególnie na początku, kiedy ule są nowiutkie.

Czyżby nowe ule były problemem dlatego, że pszczoły niechętnie w nich zostają?

Dokładnie tak. Takie ule nie pachną woskiem i czasem roje wolą wyruszyć w dalszą drogę. W ulach ramkowych rodziny zachęca się do pozostania poprzez podanie im kilku węz wybudowanych w ramki.

Kiedy sam przenosiłem swoje rodziny z uli Dadanta do nowych uli Warrégo, w każdym docelowym ulu umieściłem po trzy, cztery ramki dostosowane do wielkości ula Warrégo, które wcześniej zostały zabudowane przez pszczoły w ulach Dadanta. Czy taki sposób jest wart polecenia?

Tak! Pod warunkiem, że ramki nie zostaną na stałe. Świeżo przeniesiony rój można też umieścić na dwie doby w piwnicy, aby rodzina się umocowała. Tak właśnie robiłem, ale to pracochłonne dla pszczelarza i z pewnością też traumatyczne dla pszczół.

Ile uli masz obecnie?

Działających (dających miód – red.) - 150. Łącznie ok. 220, bo do działających nie zaliczam rodzin tegorocznych.

O ile mnie pamięć nie myli, Twoje pasieki znajdują się w wielu różnych miejscach?

Zgadza się, największa odległość, która dzieli moje ule od domu to ok. 20 km, ale pozostałe znajdują się nie dalej niż 10 km. Nie tworzę dużych pasiek, ograniczam ich wielkość, w żadnej nie mam więcej niż 15 uli, bo pszczoły są konkurencją dla pozostałych zapylaczy, szczególnie na terenach śródgórskich. Nie chcę ryzykować zachwiania równowagi w przyrodzie.

Takie podejście pozwala także ograniczyć przenoszenie patogenów między ulami...

Tak, w tym kontekście to także jest korzystne.

Czy model uli który wykorzystujesz jest dokładnie taki sam, jak skonstruowany przez ojca Warrégo?

Mój ul nie jest dokładnie taki sam jak ten, stworzony przez ojca Warrego; odpowiada on raczej wariantowi Gillesa Denisa. Dennica jest w jednej trzeciej osiatkowana, ale różnica polega przede wszystkim na konstrukcji daszka: jest płaski, pod spodem ma drewnianą osłonkę oraz wbudowane ocieplenie.

Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, wspominałeś chyba, że nie używasz tylnych okienek. Czy to prawda?

To prawda. Nie mam nic przeciwko oszkleniom, ale nie dostrzegam w nich korzyści. Aby dobrze widzieć, co jest w środku i tak muszę otworzyć ul. Poza tym, szkło to dodatkowy koszt, wymaga także dodatkowego ocieplenia, a to obniża rentowność. Za to zdarza mi się wstawiać pod daszek uli płytę z pleksi, dzięki temu mogę zdjąć daszek i rzucić okiem na gniazdo, nie przeszkadzając zbytnio pszczołom.

Obecnie zajmujesz się 150 zasiedlonymi ulami. Zaczynałeś od 10 i z biegiem lat powiększełeś stan posiadania. W jaki sposób rozwijałeś pasiekę?

Przede wszystkim zebrałem sporo dzikich rojów. Obecnie rocznie zbieram ich 40 – 60, w naszym regionie jest ich dużo. Tworzę też sztuczne roje, jeśli tylko pogoda na to pozwala - a jeśli nie, to dzielę rodziny. Ul Warrégo jest ulem podzielnym, więc jest to bardzo łatwe.

Czy mógłbyś pokrótce opowiedzieć jak się to robi?

To bardzo proste. Podział polega zwyczajnie na odseparowaniu korpusów. Można podzielić ul o trzech korpusach zapełnionych czerwiem na trzy, tworząc osobny ul na podstawie każdego z korpusów. To oczywiście tylko przykład - zazwyczaj dzielę tylko na dwa, a później ewentualnie jeszcze raz na dwa, jeśli widzę, że rodzina jest wystarczająco silna.

Czy to wymaga wcześniejszego odizolowania matki? Pewnie niełatwo ją znaleźć...

Nie, nie ma takiej potrzeby. Matka z pewnością będzie w którymś z korpusów. Ten korpus zachowa starą matkę, a pszczoły w pozostałych korpusach wychowają sobie nowe matki. Pod warunkiem oczywiście, że korpusy zawierały młody czerw - co do tego musimy się upewnić zawczasu.

Na czym polega druga metoda, o której wspominałeś - tworzenie sztucznych rojów?

Sztuczny rój to niemal to samo co naturalny, z tą różnicą, że proces rojenia zostaje wywołany w kontrolowany sposób. Dokonuję tego na rodzinach które są gotowe do rojenia, nierzadko już z zaczątkami mateczników. Zaczynam od podkurzenia ula, aby pszczoły zapełniły swoje wole miodem. Następnie otwieram ul i umieszczam na nim dwa puste korpusy Warrégo, a potem zaczynam stukać w ul, co powoduje, że matka wraz z kilkoma tysiącami robotnic przechodzi do górnych korpusów. Ten sposób nie jest pracochłonny i umożliwia tworzenie bardzo dynamicznych rodzin, podobnie zresztą jak w przypadku naturalnych rojów. Podział ula jest prostszy, ale rozwój utworzonych w ten sposób rodzin przebiega zazwyczaj dość wolno, ponieważ składają się one przede wszystkim z pszczół niedoświadczonych.

Korzystasz - zdaje się - wyłącznie z pszczół lokalnych? Czy to oznacza, że w ogóle nie kupujesz pszczół "komercyjnych"?

W przeszłości zdarzało mi się kupować pszczoły "komercyjne", ale zaprzestałem tej praktyki po kilku niefortunnych zdarzeniach. Wróciłem do lokalnych pszczół, które zacząłem pozyskiwać m.in. z opuszczonych uli. W tamtym czasie była to jeszcze pszczoła czarna, ale przez ostatnie 10 lat jakość lokalnych pszczół uległa znacznemu pogorszeniu z powodu hybrydyzacji z pszczołami z zewnątrz. Początkujący pszczelarze sięgają zazwyczaj po pszczoły kupione w sklepie, takie jak Buckfast, włoszki albo krainki, tym samym działając na szkodę naszych lokalnych pszczół.

Rozumiem, że jesteś zwolennikiem lokalnej pszczoły. Dlaczego?

Uważam, że współpraca z tutejszą pszczołą jest racjonalnym krokiem. To właśnie ta pszczoła potrafiła ewoluować wspólnie z naszym środowiskiem, naszym klimatem i naszym biotopem od tysięcy lat.

Czy podczas podziałów lub tworzenia sztucznych rojów dokonujesz jakiejś szczególnej selekcji? Jeśli tak, to czym się kierujesz?

Zawsze opierałem się na selekcji naturalnej. Wybieram ule, w których jest najwięcej pszczół, wychodząc z założenia, że najodporniejsze szczepy będą się wyróżniać liczebnością. Moja selekcja niestety nigdy nie będzie optymalna, ponieważ moje szczepy ulegają co roku hybrydyzacji z pszczołami innych pszczelarzy, co w pewnym stopniu fałszuje wyniki. Aby dobór naturalny był skuteczny, musiałbym gospodarować zupełnie sam, z dala od obcych pszczół... A tak nie jest, z tego powodu zresztą w tym roku zdecydowałem się w tym roku na leczenie, choć nie leczyłem swoich pszczół już od 10 lat.

Jaki sposób leczenia warrozy wybrałeś?

Zdecydowałam się na paski glicerynowe nasączone kwasem szczawiowym. Jest to sposób dopuszczalny w chowie ekologicznym; poza tym korzystam z niego w bardzo ograniczony sposób: zamiast trzech zalecanych dawek, podaję tylko jedną. Jest to nowy zabieg, dostępny od dwóch albo trzech lat – koledzy działający ekologicznie mają o tej metodzie dobre opinie. To pierwszy środek, który jest tak skuteczny i zarazem łatwy w aplikacji.

To znaczy, że do tej pory nie leczyłeś swoich pszczół?

Na początku próbowałem rozwiązań na bazie kwasu mrówkowego albo tymolu, ale szybko zrezygnowałem, bo było to stresujące zarówna dla mnie, jak i dla pszczół. Poza tym, wyniki były trochę nieprzewidywalne, a sam zabieg uzależniony od temperatury otoczenia. Ponadto kwas mrówkowy jest niebezpieczny. A jeśli chodzi o tymol, to teraz wiemy, że jest niespecjalnie korzystny dla pszczół.

A czy stosowałeś jakieś inne metody walki z dręczem, np. wycinanie czerwiu?

Nie, nigdy. Ale trzeba pamiętać, że jeśli szanujemy naturalny cykl pszczoły - to znaczy pozwalamy się jej roić - to rozwój dręcza jest spowolniony. Dzieje się tak, ponieważ następuje przerwa w czerwieniu. Dlatego moje rodziny regularnie się roją: albo same, naturalnie, albo za pomocą sztucznych rojów. Problem dręcza pojawia się przede wszystkim w pasiekach prowadzonych w sposób intensywny, w których pszczelarz przekarmia pszczoły aby zwiększyć produkcję miodu. W takiej sytuacji czerwienie jest niemal ciągłe, a dręcz może się rozwijać bezustannie. To poniekąd problem, który i mnie dotknął w tym roku: lato 2020 obfitowało w nektar, dzięki czemu zbiór miodu był wyjątkowy, ale nie nastąpiła przerwa w czerwieniu, więc dręcz rozwinął się bardzo dynamicznie w sezonie, by następnie przenieść się na pszczoły zimowe. Wskutek tego w moich pasiekach na wiosnę zginęło 50% rodzin, podczas gdy w poprzednich latach śmiertelność wahała się raczej w granicach 20 do 30%. Jest w tym jakaś cykliczność, gdyż podobną śmiertelność odnotowałem w 2015 roku.

Czy liczysz osypane roztocze, aby móc oszacować stan porażenia rodzin?

Nie, do tej pory tego nie robiłem. Jestem w stanie wskazać porażone rodziny dzięki obserwacji, np. gdy znajdę pszczoły bez skrzydeł. Pozwalam tym rodzinom wymrzeć; uważam to za przejaw doboru naturalnego. Tak samo postępuję z rodzinami, które mają dużo czerwiu w styczniu lub lutym, podczas gdy w tym okresie w ogóle nie powinno go być. Myślę, że jest to konsekwencja krzyżowania się moich pszczół z pszczołami "zoptymalizowanymi" pod kątem produkcji, być może za pomocą włoskich genów. Takie pszczoły nie są w stanie przeżyć u nas bez dokarmiania.

Czy z perspektywy czasu uważasz, że podejście darwinowskie może być skuteczne przeciw warrozie?

Nie mam pewności, ale myślę, że tak. Gdybyśmy od samego początku nie leczyli pszczół, to pewnie stracilibyśmy 95% rodzin, ale pozostałe byłyby odporne. Taka sytuacja miała chyba miejsce na Kubie - embargo uniemożliwiło tamtejszym pszczelarzom leczenie pszczół, co spowodowało masową zagładę rodzin. Później jednak Kubańczycy odbudowali pasieki, już za pomocą pszczół naturalnie odpornych.

Masz kilkanaście pasiek, porozrzucanych po płaskowyżu Millevaches. W jaki sposób wybierasz lokalizacje? Czy kierujesz się jakimiś szczególnymi kryteriami?

Zazwyczaj wybieram miejsca, które mi się po prostu podobają, to kwestia intuicji. Staram się przy tym zachować pewne różnice w wysokości usytuowania moich pasiek, obecnie położone są na wysokości od 600 do 1000 m n.p.m. Pozwala mi to rozłożyć w czasie wiosenne prace oraz ograniczyć straty związane z pogodą, ponieważ każda pasieka reaguje inaczej. Moje pszczoły zimują w swoich pasiekach, nie przemieszczam ich. Nie prowadzę także gospodarki wędrownej, poza jednym wyjątkiem: pod koniec czerwca często zabieram młode, tegoroczne rodziny (60-80 uli) na wysokość 900 m, w sąsiedztwie ekologicznej uprawy gryki. Robię to głównie po to, aby już na początku, na starcie miały maksymalne szanse. Następnie, pod koniec sezonu, rozprowadzam te ule w pozostałych pasiekch, gdzie pozostaną już na stałe.

Wydaje się, że 60-80 nowych rodzin rocznie, to sporo. Czy te rodziny służą wyłącznie do pokrycia strat wynikających z poprzedniej zimy, czy służą może też jakimś innym celom?

Służą tylko do pokrycia strat, ale należy mieć na uwadze, że nie wszystkie roje się przyjmują. Na przykład w tym roku nie przyjęło się ok. 10 rodzin. Bywają też młode rodziny, które nie rozwijają się dostatecznie w trakcie lata, w takich przypadkach wolę połączyć je z innymi.

A co z dokarmianiem zimowym? Czy w ogóle je praktykujesz?

To zależy od sezonu. W zeszłym roku nie dokarmiałem żadnej rodziny. W tym roku, biorąc pod uwagę niesprzyjającą pogodę, zdecydowałem się dokarmić około dwadzieścia rodzin. Wyłącznie jednak te z końca sezonu, które nie zdążyły się przygotować. Rodziny, które już są aktywne, muszą radzić sobie same. Jeśli widzę, że rodzina ma mało zapasów, to nie zbieram miodu, ale za to wymagam od niej, by była zdolna do samodzielnego przeżycia. Gdybym miał dokarmiać wszystkie moje rodziny, tak jak to robią niektórzy moi koledzy, spędziłbym na tym mnóstwo czasu... To nie dla mnie...

Czas, no właśnie, czas... Ul Warrégo jest mało produktywny - przyznał to sam konstruktor , a Ty zdajesz się to potwierdzać. Opat zawsze jednak dodawał, że należy brać pod uwagę ilość spędzonego czasu na kilogram zebranego miodu. Proporcja ta wypada na korzyść ula Warrégo - czy podzielasz ten punkt widzenia?

Tak, istotnie tak jest. Co prawda najwięcej czasu spędzam na pozyskiwaniu miodu, ale wynika to głównie z chęci optymalnego określenia jego wartości. Segreguję plastry, aby otrzymać różne gatunki miodów, dlatego trwa to dość długo. Dokonuję selekcji na każdym plastrze, układam je w osobnych wiadrach i dopiero potem przechodzę do wyciskania i odsączania.

Jakiego sprzętu używasz? Nie jest to pewnie miodarka, tylko jakiś rodzaj prasy?

Korzystam ze zwyczajnego rozdrabniacza do jabłek aby rozkruszyć plastry, a następnie zostawiam je do odsączenia na kilka godzin. Mam też prasę do wosku, która służy mi do robienia miodu z pyłkiem.

Ile gatunków miodu pozyskujesz?

Pozyskuję cztery różne odmiany. Oczywiście najprostszym rozwiązaniem byłoby odbieranie tylko miodu wielokwiatowego, ale bogatsza oferta spotyka się z uznaniem klientów, jest atrakcyjna. Poza tym to pozwala mi wyceniać niektóre miody korzystniej niż inne, np. 500 g miodu z pyłkiem sprzedaję po 12 euro, podczas gdy bez pyłku kosztuje 9 euro. Dzięki ulowi Warré mogę także oferować miód w naturalnych plastrach. Niektórzy klienci bardzo to sobie cenią.

Ceny Twojego miodu wydają się bardzo rozsądne: 9 euro za 500 g odpowiada mniej więcej rynkowej cenie lokalnego miodu w naszym regionie [Nowa Akwitania – red.]. Czy to oznacza, że kluczem do rentownej działalności jest oferowanie produktów, które moglibyśmy nazwać "premium", promując w ten sposób specyfikę "Warré"?

Stawiam przede wszystkim na jakość. Zajmuję się rzemiosłem, a nie produkcją seryjną. Produktywność w ulach Warrégo jest dużo mniejsza niż w ulach Dadanta, zwłaszcza przy czarnych pszczołach. Dlatego muszę działać nieszablonowo i skupiać się na jakości, aby odpowiednio wypromować pozyskany miód. Mam stałych klientów, którzy cenią tego typu produkty. Oczywiście zdarza się, że przychodzą do mnie osoby, które nie znają specyfiki mojej pracy, mówiąc, że u mnie jest za drogo.

Czy można oszacować statystyczną produktywność ula Warrégo?

To się zmienia dość znacznie, z roku na rok... Przybliżona średnia to 10-12 kg miodu z jednego ula rocznie. W ulu Warrégo miód musi być zebrany z całego korpusu naraz, a jeden pełny korpus zawiera ok. 15 kg miodu.

Kiedy zbierasz miód, niszczysz plastry, a więc wosk nie wraca nigdy do ula. Jest to niewątpliwie korzystne pod względem higieny ula, ale mówi się, że to spory wydatek dla pszczół, gdyż na wyprodukowanie 1 kg wosku potrzeba 7 kg miodu. Jak patrzysz na ten problem?

Szczerze mówiąc, nie wiem jak to jest. Możliwe, że tak. Warto jednak pamiętać, że pszczoły bardzo oszczędnie budują plastry. Wosk użyty do przechowywania miodu stanowi mniej niż 4% całości... To tyle co nic. A produkcja wosku jest tak czy inaczej naturalną potrzebą pszczoły.

Dziękuję, za rozmowę. Na koniec chciałbym zapytać, czy miałbyś jakieś wskazówki dla osób, które chciałyby poeksperymentować z ulami Warrégo?

Na początku niezwykle istotne jest zdobycie używanych uli. To bardzo ułatwia rozpoczęcie działalności. Trzeba też pamiętać, by pasieka była zlokalizowana w stosunkowo przyjaznym terenie, ale dotyczy to wszystkich typów uli. Często słyszę, że powinniśmy trzymać pszczoły wszędzie gdzie się da, aby uratować planetę, ale to głupota. Nie ma sensu sprowadzać pszczół w miejsce, w którym nie będę mogły się wyżywić... To prawda, że pszczoła jest niezbędna, ale trzeba też pamiętać o istnieniu innych zapylaczy.

Rozmowę przeprowadził i przetłumaczył z francuskiego Mateusz Viste (ulwarre.pl)