O zdrowiu pszczół, problemach pszczelarstwa i współpracy przy hodowli pszczół odpornych – cz. 1
Artykuł ukazał się w kilku częściach w miesięczniku "Pszczelarstwo".
część 1 - 07/2024Stan zdrowia pszczół miodnych budzi poważne zastrzeżenia (z mojej perspektywy zdecydowana większość owadów z populacji pasiecznych jest chora – nie jest to tylko moja opinia, takiego zdania jest także np. prof. Thomas Seeley). Jednak (wbrew podnoszonym czasem głosom) nie oznacza to, że gatunek jest w jakikolwiek sposób zagrożony wyginięciem. W niektórych rejonach świata dzikie populacje pszczoły miodnej mają się całkiem dobrze. Natomiast w krajach rozwiniętych i uprzemysłowionych populacje użytkowane gospodarczo utrzymywane są dzięki swoistej „kroplówce”, chociaż przy pobieżnej ocenie można byłoby uznać, że mają się wprost doskonale (utrzymywane w sile rodziny są produktywne, populacje rosną itp.). Tymczasem w krajach rozwiniętych przemysłowo cała gałąź gospodarki specjalizująca się w produkcji miodu, utrzymywana jest nie na fundamencie zdrowia populacyjnego owadów, lecz na potędze przemysłu chemicznego. Od ponad czterech dekad nie tylko nie udało się rozwiązać problemów zdrowotnych związanych z warrozą, jedynie nieliczne ośrodki podjęły tę próbę, ale „udało się” ten stan wręcz pogorszyć. Dzisiaj pszczoły przenoszą groźne patogeny (uzjadliwione w toku gospodarki pasiecznej) na populacje dzikich pszczół, które już bez tego mają wyjątkowo ciężkie życie. Wielu naukowców zajmujących się pszczołami dziko żyjącymi, ekologią (w znaczeniu nauki o powiązaniach organizmów w ekosystemie) i innymi zapylaczami, bije na alarm. Niektóre gatunki dzikich zapylaczy (dotyczy to nie tylko owadów, ale także innych gatunków, np. nietoperzy) mają obecnie prawdziwe problemy. Nie sprzyja im środowisko – tracą siedliska i bazy pokarmowe. Żyją wśród swoistej zielonej pustyni otoczone monokulturami roślin wiatropylnych (zbóż czy kukurydzy) lub w tzw. betonozie. Powoduje to wzrost zagrożeń epizootycznych lub nawet zanik niektórych populacji. Pszczoła miodna nie jest w stanie zastąpić wielu z tych zapylaczy. Część z nich specjalizuje się zapylaniu kwiatów, które w ogóle nie są odwiedzane przez robotnice Apis mellifera.
Problemy ze zdrowiem pszczół wnikają z czynników środowiskowych, sposobu organizacji pasiek i gospodarki pasiecznej oraz biologii zarówno pszczół, jak i dręcza oraz różnych patogenów. Omówię zarówno trudności, z którymi mierzę się we własnej pasiece i które zaobserwowałem u innych pszczelarzy, jak i te wskazywane przez naukowców.
Zmiany środowiskowe
Konsekwencją kryzysu klimatycznego (niestabilność pór roku, susze itp.) są częste niedobory pokarmu w rodzinach pszczelich, a nawet przedłużające się okresy głodu, określane jako „dziury pożytkowe”. Zdarza się, że kwiaty pojawiają się masowo, ale nie nektarują – mówią o tym praktycy i naukowcy. Zjawisko to obserwowałem również w swojej pasiece – pomimo obficie kwitnących roślin miododajnych w ulach nie było pokarmu (taka sytuacja miała miejsce np. w czasie kwitnienia lipy w 2023 roku).
Na olbrzymich obszarach pszczołom nie sprzyja także lokalne środowisko. Krajobraz XXI wieku (częściowo odziedziczony po przodkach, a w dalszym ciągu kształtowany przez nas w tym samym kierunku) w znacznym stopniu jest kształtowany w sposób szkodliwy dla pszczół. Co prawda w niektórych lokalizacjach sytuacja w pewnym sensie się poprawia, jednak mam jednak poczucie, że pozytywne zmiany wprowadzane są zbyt wolno i na niewystarczającą skalę, a ich efekt gubi się w pod wpływem wielu innych negatywnych czynników (np. zmian klimatycznych). Przez dziesięciolecia lasy były traktowane były jako monokulturowe plantacje drzew. Dopiero stosunkowo niedawno rozpoczęto nasadzanie większej liczby gatunków drzew biocenotycznych, dzięki którym poprawia się baza pożytkowa owadów. (Drzewami biocenotycznymi są nie tylko gatunki nektaro- i pyłkodajne, ale także drzewa suche i dziuplaste, czy inne pozostałości gospodarki leśnej itp. - czyli wszystko to co sprzyja urozmaiceniu krajobrazu lasu i wpływa na poprawę stanu siedlisk i bazy pokarmowej dla zwierząt). Dodatkowo – poza względnie nielicznymi wyjątkami - lasy w zasadzie rosną na uboższych glebach (np. piaszczystych) lub w miejscach niedostępnych, w których gospodarka leśna jest trudna lub zupełnie nieopłacalna (np. na stokach górskich). W konsekwencji różnorodność drzew i krzewów w lasach jest niewielka, a ich wydajność miodowa niska. Trudno bowiem oczekiwać zbiorów miodu z monokulturowych lasów sosnowych czy bukowych o ubogim poszyciu. Być może na niektórych takich obszarach utrzyma się kilka rodzin pszczelich, jednak uważam, że większość z nich miałaby problem z przetrwaniem.
Żyzne gleby zostały natomiast zaanektowane przez nowoczesne intensywne rolnictwo, któremu także daleko do bycia przyjaznym dla owadów. Rozległe monokultury - korzystne dla osób prowadzących gospodarkę wędrowną ze względu na gwarancję dobrych zbiorów miodu - zdecydowanie nie służą zdrowiu owadów. Lokalnym pszczołom (nie tylko miodnym) ograniczają niezbędną różnorodność bazy pokarmowej. Natomiast dla przewożonych pszczół transport jest czynnikiem stresogennym. Ponadto ustawienie wielu (nierzadko setek) rodzin w jednej lokalizacji przyczynia się do szerokiej transmisji patogenów i pasożytów (zwłaszcza jesienią, kiedy w rodzinach jest zazwyczaj dużo roztoczy V. destructor, a co za tym idzie również wirusów, których są wektorem). Rozległe monokultury powodują ograniczenie i rozdrobnienie obszarów, gdzie mogą żyć dzikie zapylacze – tworzą się swoiste wyspy. Wiele drobnych organizmów nie jest w stanie pokonać dużych odległości w celu zmiany lokalizacji - jeśli znajdą się w enklawie otoczonej rozległymi monokulturami nie mają możliwości wędrówki do innych odpowiednich dla nich siedlisk. W rezultacie z chwilą zaistnienia lokalnie niekorzystnych warunków mała populacja może wyginąć i już się nie odtworzyć.
Dyskusje na temat rozwiązania problemów środowiska wciąż trwają i są coraz głośniejsze – budzi to nadzieję, że z biegiem czasu tendencje do jego degradacji ulegną zmianie. Jedną z propozycji poprawy sytuacji jest sadzenie w lasach większej ilości drzew biocenotycznych. Bardzo optymistycznie brzmi też postulat wyłączenia 20 proc. najcenniejszych przyrodniczo obszarów z gospodarki leśnej. Z kolei na terenach rolniczych konieczne jest nasadzenie drzew i krzewów miododajnych, pozostawienie większych powierzchni łąk i nieużytków oraz szerszych miedz, a także tworzenie tzw. korytarzy ekologicznych między terenami przyjaznymi dla różnych gatunków zapylaczy. Czy te postulaty są realne? W teorii - tak, w praktyce - wszystko zależy od właścicieli gruntów. Natomiast przy obecnych uregulowaniach prawnych i w obliczu aktualnych działań wizja przyszłości jest raczej pesymistyczna. Przepisy dotyczące dofinansowania rolnictwa nie sprzyjają kształtowaniu zdrowych i przyjaznych dla zwierząt „dzikich” lub „półdzikich” ekosystemów. Być może pomocne byłoby wprowadzenie dofinansowań (dopłat do areału) w takiej formie, która skłoniłaby - w sposób całkowicie dobrowolny – do pozostawienia na każdym uprawianym hektarze np. 10 proc. tego areału w stanie nieużytku? Może te dopłaty powinny być zauważalnie wyższe (minimum o 50 proc.), w przypadku gdy rolnik praktykuje rolnictwo węglowe lub inny rodzaj produkcji faktycznie przyjazny dla środowiska (np. wypasanie zwierząt na pastwiskach, zamiast chowu na fermach czy w halach). Obecny system dopłat sprzyja raczej kumulowaniu gruntów i uprawom monokulturowym, a projekty dotyczące ugorowania wzbudziły powszechny sprzeciw, który– z zupełnie niezrozumiałych dla mnie względów – wyrazili także pszczelarze. Jednak skoro Polska i Unia Europejska – chociażby poprzez wspomniany system dopłat - kształtują politykę rolną i środowiskową (a tym samym mają wpływ na ekosystemy), z pewnością możliwe byłoby w pewnym sensie wymuszenie (choć odpowiedniejszym byłoby sowo: skłonienie) kształtowania zdrowego i przyjaznego dla zwierząt środowiska.
Intensywna gospodarka pasieczna
Sposób zorganizowania i prowadzenia działalności pszczelarskiej ma zasadniczy wpływ na zdrowie pszczół. Moim zdaniem gospodarka pasieczna w prowadzonej obecnie formie jest wyjątkowo szkodliwa dla zdolności adaptacyjnych pszczół (a jednocześnie także dla ich zdrowia populacyjnego). Nie jestem również przekonany, czy bilans zysków i strat prowadzenia pszczelarstwa w obecnej postaci jest korzystny dla środowiska i naturalnych ekosystemów. Tę myśl z pewnością trzeba wyjaśnić. Nie uważam, że chów pszczoły miodnej przez człowieka w celu uzyskania wytwarzanych przez nie produktów i zapylania roślin jest szkodliwy. Nie sądzę także, że obecność pszczoły miodnej jest dla środowiska niekorzystna (niektórzy nawet twierdzą, że jest to jeden z kluczowych zapylaczy w naszej części świata i zapewne jest tak w przypadku upraw rolniczych). Moja krytyczna opinia dotyczy jedynie gospodarki pasiecznej prowadzonej w formie pszczelarstwa intensywnego lub przemysłowego (traktuję te określania jako synonimy). Uważam, że niestety większość osób zajmujących się chowem pszczół prowadzi takie pszczelarstwo. Często są to także pszczelarze, którzy mają tylko kilka pni w ogródku, a niemal prawie na pewno większość tych, którzy mają od kilkudziesięciu do stu pni. Być może wyda się to dziwne, ale sądzę, że w niektórych przypadkach (na pewno nie zawsze – i to w odniesieniu do obu grup) w ogólnym bilansie pszczelarze zawodowi mogą mieć mniej negatywny wpływ na zdrowie pszczół niż półzawodowi (którzy traktują działalność pszczelarską jako istotną część dochodów, ale oprócz działalności pszczelarskiej wykonują także inny zawód). Bowiem często mają oni więcej czasu dla pszczół niż pszczelarze zawodowi. Dzięki temu wykonują wszystkie zabiegi tym dokładniej, a niektóre wręcz z większą częstotliwością. W mojej opinii także częściej eksperymentują sprowadzając obce podgatunki pszczół i tworząc „miks genetyczny”. To z kolei może skutkować rozprzestrzenianiem się nowych patogenów oraz słabszymi zdolnościami adaptacyjnymi lokalnych populacji.
Warroza matką problemów pszczelarskich
Warrozę uważam za najważniejszy problem pszczelarstwa. Na pewno nie jest to jedyny problem, ale jednak wydaje się absolutnie najważniejszy i jednocześnie taki, który w największym stopniu wpłynął na całokształt gospodarki pasiecznej. Przed czasem inwazji dręcza pszczoły także chorowały. Jednak te choroby wstępowały najczęściej lokalnie, w pojedynczych rodzinach w obrębie pasiek. Swoim zasięgiem rzadko obejmowały większy teren (np. przypadki zgnilca amerykańskiego). Inwazja dręcza pszczelego zmieniła sytuację epizootyczną w pasiekach, zdominowała gospodarkę pasieczną, a nadto – pośrednio – wpłynęła na populację pszczół. Warroza przyczyniła się bowiem do istotnego ograniczenia liczby rodzin (populacji) dziko żyjących i półdzikich. Spowodowało to zubożenie materiału genetycznego pszczół, pozostawiając go pod znacząco większą kontrolą pszczelarzy.
Mam poczucie, że dominująca część środowiska pszczelarskiego i ośrodków badawczych lub hodowlanych wciąż mierzy się ze skutkami obecności dręcza, ale nie podejmuje działań, które mogłyby dotrzeć do sedna problemu i zlikwidowania go. Warrozy uznano za trudne, a nawet wręcz niemożliwe do rozwiązania zagadnienie. Nie twierdzę, że całe środowisko pszczelarskie pozostaje bierne w walce z tą chorobą. Pszczelarze podejmują ogromne starania w poszukiwaniu najróżniejszych kuracji kuracji, mających na celu utrzymanie pszczół przy życiu. Te działania nie rozwiązują jednak problemu warrozy. Ba, nie mają nawet na celu rozwiązania tego problemu. W rzeczywistości koncentrują się jedynie na chwilowym zaleczeniu choroby w posiadanej populacji pszczół. Co więcej, cały ten wysiłek w ciągu ostatnich dekad przyczynił się do powstania większych problemów w utrzymaniu pszczół w dobrym zdrowiu. Ciągłe kuracje stały się też problemem samym w sobie – powodują zanieczyszczenie, a także wyjałowienie środowiska życia pszczół, co również ma swoje negatywne konsekwencje.
Hodowla: w teorii prosta, ale czy możliwa w praktyce?
W teorii hodowla pszczół odpornych na warrozę (tj. utrzymujących niski poziom porażenia rodzin dręczem pszczelim oraz odpornych na przenoszone przez niego patogeny) jest bardzo prosta. Wystarczy przestrzegać dwóch podstawowych zasad. Są one na tyle nieskomplikowane, że mogą być stosowane nawet przez początkujących pszczelarzy. Po pierwsze, należy leczyć tylko te rodziny, w których zauważamy objawy chorób (np. dużo pszczół ze zdeformowanymi skrzydłami), lub te, w których obserwujemy obecność dużej liczby pasożytów (wysoki poziom porażenia dręczem). Konieczne jest więc zaniechanie leczenia w dotychczas przyjętych terminach wyznaczonych porą roku/sezonu na rzecz wykonywania zabiegów dopiero wtedy, gdy są one niezbędne. Po drugie, trzeba rozmnażać te pszczoły, w których przyrost populacji pasożyta jest najwolniejszy, lub po prostu utrzymuje się stabilnie na niskim poziomie, ponieważ może to oznaczać posiadanie przez nie cech sprzyjających budowaniu odporności. Być może należałoby do tego dodać kolejną, trzecią zasadę, a mianowicie konsekwencję. Nawet jeśli w kolejnych latach będzie się nam wydawało, że działania nie odnoszą oczekiwanego skutku, to - jak pokazują poczynania wielu pszczelarzy, którym udało się osiągnąć zadowalający poziom odporności pszczół - należy wytrwać i konsekwentnie wdrażać obydwie zasady każdego sezonu.
Jednak ta na pozór prosta teoria w praktyce napotyka na wiele trudności. Wynikają one częściowo z osłabienia pszczół związanego z niedożywieniem (czego przyczyną są ubogie pożytki czy przedłużające się susze). Są także efektem biologii pszczół, dręcza i patogenów. Chociaż kwestie te były już przeze mnie poruszane we wcześniejszych artykułach, uważam, że o ważnych tematach warto przypominać. Zasadniczo problem warrozy nie jest spowodowany jedynie obecnością pasożyta dręcz pszczeli (Varroa destructor). Jest on „tylko” organizmem żerującym na pszczołach i wykorzystującym pszczele gniazdo do reprodukcji (a dokładniej poszczególne komórki pszczele, w których rozwijają się poczwarki). Mamy dwie składowe problemu warrozy. Pierwszy dotyczy liczby pasożytów. Na ten aspekt inwazji mogą mieć wpływ pszczoły, jeśli są zdolne do ograniczania tempa namnażania roztoczy oraz usuwania ich z gniazda. Jeśli pasożytów jest niewiele nie stanowią one zagrożenia ani dla życia, ani zdrowia, ani nawet produktywności rodzin pszczelich. Drugą składową problemu są przenoszone przez dręcza patogeny. Jeśli patogeny będą zjadliwe (wywołają patologiczne zmiany w tkankach pszczół, przyczyniając się do ich śmierci) mogą zagrozić rodzinie pszczelej – jednak dopiero pod warunkiem, że poziom porażenia pszczół przez roztocza (a tym samym i patogeny) będzie wysoki. Przy niskim poziomie porażenia rodzina powinna sobie poradzić. W przypadku zakażenia wywołanego przez mało zjadliwe patogeny nawet duża inwazja dręcza nie powinna zagrażać egzystencji rodziny pszczelej [w Wielkiej Brytanii pszczoły, mimo zakażenia zjadliwym szczepem wirusa DWV stają się coraz bardziej odporne na warrozę i coraz więcej pszczelarzy porzuca kuracje]. Zatem rodziny pszczele są względnie bezpieczne, póki porażenie dręczem jest niskie, a nawet wtedy, gdy poziom inwazji roztocza jest wysoki, ale rodziny są odporne na przenoszone przez niego patogeny (bądź są mało zjadliwe). Na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci „udało nam się” wyhodować wyjątkowo zabójcze wirusy i jednocześnie zupełnie nieodporne na nie pszczoły. Sprzyja temu intensywna gospodarka pasieczna, w której nie zwraca się uwagi ani na odporność pszczół na dręcza, ani na ogólną odporność immunologiczną na patogeny.
Według szwedzkiego hodowcy Erika Österlunda, w pierwszych programach selekcyjnych odporności pszczół prowadzonych w USA w kilka lat po inwazji dręcza, kurację zalecano przy 15 proc. porażeniu (15 samic dręcza na każde 100 pszczół). Następnie obniżono go do 10 proc. [patrz: E. Österlund, „Po co nam odporność na warrozę”, https://bractwopszczele.pl/tlm/o2.html]. Obecnie kuracje zaleca się po przekroczeniu 3-proc. Progu porażenia. Aczkolwiek pojawia się coraz więcej sugestii, że poziom ten jest zbyt wysoki i należy obniżyć go do 2 procent.
Mimo że populacja dręcza jest kontrolowana coraz skuteczniej, ze względu na rosnącą zjadliwość przenoszonych przez pasożyta wirusów, warroza wciąż wymyka się pszczelarzom. W warunkach, jakie stworzyliśmy pszczołom, wirusy osiągają sukces ewolucyjny nawet (a może tym większy) jeśli doprowadzą do śmierci swojego żywiciela.
Spektrum odporności
Odporność pszczół na warrozę nie jest zjawiskiem „zero-jedynkowym”. Oznacza to, że choć są rodziny, które można uzna za całkowicie odporne i takie, które nie wykazują żadnych cech decydujących o odporności, to większość rodzin znajduje się gdzieś na spektrum pomiędzy tymi skrajnościami. Rodziny te mają w różnym stopniu wykształcone cechy, dzięki którym spowalniają przyrost populacji pasożyta (powstrzymują jego rozmnażanie lub usuwają go z powierzchni ciała i gniazda). Pszczoły mogą być też mniej lub bardziej odporne na przenoszone przez dręcza patogeny. Zjawisko, w którym rodziny pszczele mogą być nosicielami nawet stosunkowo dużej populacji dręcza, lecz nie ulegają przenoszonym przez niego patogenom i nie giną (nie rozwija się stan, który moglibyśmy uznać za ostre objawy warrozy), określa się tolerancją na warrozę. Pszczoły mogą zatem przetrwać mimo niskiej tolerancji na warrozę, jeśli będą odporne na dręcza, mogą również przeżyć, jeśli nie będą odporne, ale będą miały wysoką tolerancję. Jednak najczęściej pszczoły z naszych pasiek mają względnie niską odporność (mogą mieć cechy spowalniające rozwój populacji pasożyta, która jednak stale rośnie) i bardzo niską – a z dekady na dekadę coraz niższą – tolerancję. Dlatego progi porażenia, przy których zalecana jest kuracja są wciąż obniżane - i stąd też potrzeba coraz częstszych zabiegów (dawniej wystarczyło leczenie tylko po sezonie). Oznacza to, że jeżeli w rodzinie występują zjadliwe patogeny, to nawet niewielkie porażenie pszczół dręczem może doprowadzić do śmierci rodziny pszczelej, lub jej osłabienie na tyle duże, że wpłynie na zmniejszenie produktywności.
Mechanizmy decydujące o odporności i tolerancji pszczół są złożone i uwarunkowane wieloma czynnikami. W rezultacie selekcja rodzin charakteryzujących się odpornością na warrozę musi być systematycznie prowadzona w taki sposób, aby w populacji kumulowały się cechy odporności oraz zdolność do silnej odpowiedzi immunologicznej. Wzrost odporności lub tolerancji w populacji z biegiem czasu może prowadzić do ograniczenia potrzeby stosowania zabiegów oraz zmniejszenia zjawiska tzw. transmisji poziomej patogenów, a w konsekwencji do ewolucyjnego spadku zjadliwości patogenów (a więc procesu odwrotnego niż miał miejsce przez ostatnie cztery dekady). Jednak nawet rodziny o większej odporności, które przetrwają w korzystnych warunkach środowiskowych, mogą nie poradzić sobie w tych gorszych. Przykładowo przez połowę sezonu będzie brakowało pożytku (niedożywienie oddziałuje na obniżenie odpowiedzi immunologicznej), a ponadto okolica będzie przepszczelona (co wpływa na duże ryzyko szerokiej transmisji patogenów). Nie oznacza to jednak, że w takich okolicznościach nie da się prowadzić selekcji (hodować) pszczół odpornych. Jednak proces ten zapewne będzie trwał dłużej (na tym etapie straty pszczół mogą być wyższe).
Różowe i czarne plamy
Zdaję sobie sprawę, że prowadzenie selekcji jest pracochłonne. Jak większość racjonalnych inwestycji, ta również powinna się po pewnym czasie zwrócić. Już po kilku latach można ograniczyć liczbę zabiegów (obniżą się wówczas koszty i nakłady pracy), a ośrodki prowadzące hodowlę w kierunku odporności pszczół (acz trzymające rękę na pulsie i leczące wówczas, gdy jest to konieczne) często chwalą się niższymi średnimi stratami niż sąsiedzi, którzy nie prowadzą selekcji. Nie tylko bowiem ich pszczoły cechują się pewną odpornością, ale też są zdecydowanie lepiej przystosowane lokalnie. Z pewnością wielu pszczelarzy zawodowych z USA doszło do wniosku, że taka inwestycja jest dla nich korzystna (prowadzą swoje programy selekcyjne). Obecnie w Niemczech funkcjonuje co najmniej kilkanaście ośrodków naukowych i/lub współpracujących z nimi hodowców zawodowych, którzy selekcjonują pszczoły w kierunku odporności na warrozę. Nie znam żadnego ośrodka w Polsce, który mógłby pochwalić się podobnymi wynikami.
Niedawno zarzucono mi ostatnio, że sytuację zachodnich prób selekcji odporności przedstawiam w samych superlatywach, a polskie realia krytykuję. Zapewniam, że od tego jestem daleki. Natomiast zwracam uwagę na jasne punkty na mapie w krajach na zachód od Polski (zarówno w Europie, jak i za oceanem), które dowodzą, że sytuacja nie jest bez wyjścia, lecz wymaga inwestycji i czasu – wystarczy skopiować pozytywne rozwiązania. Jeśli chodzi natomiast o Polskę, to osobę, która zarzuciła mi, że nie dostrzegam polskich osiągnięć w zakresie prac nad pszczołami odpornymi, zapytałem gdzie mogę o nich poczytać. Niestety nie uzyskałem żadnej konkretnej odpowiedzi. Będę wdzięczny za wskazanie prac dotyczących wyników krajowych badań nad selekcją pszczół odpornych – być może nie potrafiłem ich odnaleźć.
[Zaznaczę jednak, że w tej tematyce dostrzegam wiele bardzo interesujących wniosków prof. Krzysztofa Olszewskiego, który część swoich badań prowadzi w rodzinach chowanych na plastrach o małych komórkach bez stosowania zabiegów przeciwwarozowych].
Koniec cz. 1
część 1 - 07/2024Bartłomiej Maleta, lipiec 2024