"Ucząc się od Pszczół" - relacja z konferencji w Holandii
Bartłomiej Maleta
Artykuł ukazał się w kilku częściach: grudniu 2018, styczniu 2019, lutym 2019 i marcu 2019 roku, w miesięczniku "Pszczelarstwo"
Część 1, "Pszczelarstwo" 12/2018
Część 2, "Pszczelarstwo" 01/2019
Część 3, "Pszczelarstwo" 02/2019
Część 4, "Pszczelarstwo" 03/2019
W sobotnie popołudnie, podczas jednego z równoległych paneli odbyło się moje wystąpienie w ramach sesji zatytułowanej „Pszczelarstwo postępowe” („Progressive beekeeping”). Podobnie jak w Austrii w kwietniu, miałem przyjemność reprezentować Stowarzyszenie Pszczelarstwa Naturalnego „Wolne Pszczoły” i przybliżyć projekt „Fort Knox”. W dużym skrócie jest to projekt polegający na wzajemnej wymianie selekcjonowanych naturalnie pszczół oraz wspomagania się poprzez wzajemne uzupełnienie strat (więcej o tym w publikacji "Musimy być bardziej jak pszczoły" - czyli raport z konferencji w całości poświęconej pszczelarstwu bez zwalczania warrozy, „Pszczelarstwo”, lipiec 2018r.; a także na stronie http://wolnepszczoly.org/tag/fortknox/). Podobnie jak poprzednio, projekt spotkał się z wielkim zainteresowaniem publiczności. Tym razem jednak sporą jej część stanowili pszczelarze z Wielkiej Brytanii, którzy nie notując dużych strat, byli zdziwieni koniecznością tak licznych podziałów naszych rodzin. Te jednak są potrzebne, gdyż obserwowane przez nas straty po zaprzestaniu leczenia są zdecydowanie większe niż na Wyspach Brytyjskich. Przyjemnie było jednak usłyszeć od przedstawicieli innych krajów Europy (zwłaszcza krajów niemieckojęzycznych), że oni uczą się od nas jak współpracować dla osiągnięcia zamierzonych celów w tak trudnych warunkach, w jakich i nam przyszło prowadzić nasze pasieki.
W czasie panelu ponownie spotkałem się z przedstawicielem stowarzyszenia „Free the Bees” ze Szwajcarii oraz Torbenem Schifferem z Niemiec, współpracownikiem profesora Jürgena Tautza z Uniwersytetu w Wirtzburgu.
Stowarzyszenie „Free the Bees” tym razem reprezentował Daniel Boschung, na co dzień pracujący dla Federalnego Instytutu Technologii w Zurychu. Boschung przybliżył pokrótce jedną z promowanych przez stowarzyszenie koncepcji, której nazwę można by przetłumaczyć jako „pszczelarstwo wielotorowe” („diversified beekeeping”). W tym modelu działalność pasieczna podzielona jest na kilka głównych obszarów. Pierwszy jest w zasadzie pozbawiony ingerencji pszczelarza, a w tym leczenia przeciwko warrozie i opiera się tak naprawdę na tworzeniu siedlisk dla dziko żyjących pszczół. Obszar ten ewentualnie ogranicza się do doglądania naturalnie osiedlonych rojów, a więc można go przyrównać do tradycyjnego bartnictwa. Drugi to pszczelarstwo możliwie zbliżone do naturalnego, w którym co do zasady wykorzystuje się niewielkie ule z dziką zabudową, a wszelkie kuracje ogranicza się do sporadycznego zastosowania olejków eterycznych. Trzecim obszarem jest gospodarka ekstensywna, a czwartym intensywna. Według koncepcji „pszczelarstwa wielotorowego”, pszczelarze mogą czerpać dochód z dwóch ostatnich obszarów swojej działalności, a praktykowaniem dwóch pierwszych wspomagać tworzenie lokalnych i przystosowanych populacji pszczół. Model ten mógłby więc sprzyjać zbilansowaniu naturalnych potrzeb populacji pszczelich i ekonomicznych celów pszczelarzy.
Kolejny prelegent, Torben Schiffer, wzbudził niezwykłe zainteresowanie publiczności przedstawiając swoje badania na temat zjawisk fizycznych zachodzących w dziuplach i ulach, a także organizmów współistniejących wraz z pszczołami. Powiedział, że w ulach wraz z pszczołami występuje około ośmiu tysięcy organizmów. Stwierdził też, że nie istnieje taka substancja, która zabiłaby dręcza pszczelego, ale była nieszkodliwa dla innych organizmów współistniejących z pszczołami, a te są kluczowe dla zdrowia pszczół i całego ekosystemu ula. Nawet jeśli substancja byłaby nieszkodliwa dla części z nich, to zmieniając zależności ekologiczne i robiąc „wyrwę” w łańcuchach pokarmowych, może doprowadzić do całkowitego zaburzenia równowagi biologicznej całego układu. Przedstawił między innymi wyniki badań porównawczych dotyczących mikroorganizmów patogennych ujawnionych w jelitach pszczół. Badał osypane pszczoły - z jednej strony pochodzące z uli, w których występowała duża wilgotność i część ramek spleśniała, a z drugiej pochodzące z naturalnej dziupli. Jak się okazało, na próbkach pobranych z pszczół pochodzących z zawilgoconego środowiska błyskawicznie rozwijały się najróżniejsze organizmy patogenne, które były praktycznie nieobecne w próbkach pszczół z dziupli. W jego mniemaniu już sam fakt obecności tego typu patogenów może być równie istotnym powodem złej zimowli pszczół, jak obecność dręcza pszczelego oraz przenoszonych przez niego mikrobów. Ocenił też, że my - pszczelarze, bardzo często podejmujemy błędne decyzje, nie rozumiejąc zjawisk zachodzących w naszych ulach. Jego wieloletnie i żmudne badania doprowadziły go do wniosku, że nie istnieją „leniwe” rodziny pszczele. Pszczelarze bardzo często likwidują matki z rodzin, które nie osiągają ponadprzeciętnych czy choćby średnich wyników w zbiorach miodu. Tymczasem, gdy rodziny pszczele nie zbierają miodu, swoją aktywność kierują do innych dziedzin, nierzadko równie istotnych dla zdrowia całego superorganizmu, jak zbieranie pokarmu. Pszczoły na przykład w tym czasie „sprzątają” - czyli między innymi pozbywają się z ula roztoczy. Podobnie się dzieje, kiedy dysponują odpowiednimi zapasami miodu, który wypełnia większość objętości plastrów. Wówczas aktywność pszczół widoczna jest w innych dziedzinach ich życia. Pszczelarze twierdzą, że odbieranie miodu stymuluje rodziny do większej aktywności w zbieraniu zapasów, ale zgodnie z obserwacjami Schiffera odciąga to pszczoły od innych potrzebnych prac. Jego obserwacje dowodzą również, że tzw. „grooming” (aktywne czyszczenie się pszczół z roztoczy) zachodzi najczęściej wtedy, gdy rodzina funkcjonuje bez ingerencji ze strony pszczelarza. Stwierdził też, że wszelkie niezbędne dla zdrowia ula aktywności kosztują. Wymagają bowiem odpowiedniej ilości czasu i wysiłku ze strony pszczelej rodziny. Hodowcy, ukierunkowując selekcję pszczoły miodnej tylko na wysokie wyniki ekonomiczne, pozbywają się z puli genetycznej tych cech pszczół, które są odpowiedzialne za zrównoważony rozwój superorganizmu pszczelego i całej lokalnej populacji.
Będąc prelegentem w opisanym powyżej panelu, niestety nie mogłem uczestniczyć w debacie poświęconej dziko żyjącym pszczołom. Zabrali w niej głos między innymi wspominani już wcześniej profesor Thomas Seeley oraz doktor Tjeerd Blacquiere, a także Jenny Cullinan z Republiki Południowej Afryki. Z relacji podsumowującej przedstawionej przez moderatora sesji, którym był przewodniczący konferencji Jonathan Powell, wynikało, że był to bardzo interesujący panel. Prelegenci starali się stawić czoło powszechnemu mniemaniu (z którym zresztą sam wielokrotnie się zetknąłem), jakoby dziko żyjące rodziny pszczele były roznosicielami chorób i „źródłem wszelkich patogenów i pasożytów”. Jak się okazuje, badania wymienionych powyżej naukowców wskazują, że jest wręcz odwrotnie. Dziko żyjące rodziny pszczele – z racji zachodzącej naturalnie selekcji, jak również doskonałych warunków życia – są nierzadko prawdziwymi okazami zdrowia i potrafią opierać się patogenom i pasożytom zdecydowanie lepiej niż doglądane rodziny w pasiekach. To właśnie te ostatnie, w wyniku nienaturalnej bliskości ustawienia uli czy braku różnorodności genetycznej, stanowią zdecydowanie większe zagrożenie dla siebie samych. Z badań i obserwacji pszczelarzy naturalnych wynika (wielokrotnie mówił o tym choćby sam Thomas Seeley), że w rejonach występowania dziko żyjących populacji pszczół pasieki mają się najczęściej wyśmienicie i to właśnie tam nie wymagają jakichkolwiek zabiegów leczniczych. Powell dogląda jedynie dwie, trzy rodziny pszczele we własnym ogrodzie, a zajmuje się głównie bartnictwem i tworzeniem naturalnych siedlisk dla pszczół. Bazując na swoich doświadczeniach, stwierdził, że niedoglądane rodziny pszczele żyją zwykle od pięciu do ośmiu lat (a więc średnią śmiertelność można by oszacować na około piętnaście procent) i przez większość tego okresu mają się znakomicie. Rzecz jasna, w tym czasie z rodzin wychodzi mnóstwo rójek, które zapełniają zwolnione nisze i zapewniają ciągłość pokoleń. Podsumowując panel, stwierdził, że ludzie uczynili ogromną szkodę pszczołom żyjącym w naturze i mamy tym samym ogromny dług do spłacenia. Wszelkie dotychczasowe działania, aby ten proces odwrócić wydają się jednak niewystarczające.
Sobotnie, wieczorne spotkanie poświęcone było działaniom na rzecz ochrony środowiska naturalnego. Wskazano między innymi na to, jak zmienia się klimat i jak wpływa to zarówno na pszczoły, inne zapylacze, jak i na ludzi. Przedstawiciele Stanów Zjednoczonych podali przykład Kalifornii, gdzie w przeciągu ostatnich siedmiu lat panowała olbrzymia susza, która w efekcie doprowadziła do bezprecedensowego zamierania tamtejszego drzewostanu.
Poruszono także problematykę neonikotynoidów, wskazując choćby na ich wyjątkowo długi proces rozpadu i występowania nawet w roślinach (w tym w nektarze i pyłku), na których nigdy ich nie stosowano. Wystarczyło, że rośliny uprawiane były na terenach, na których substancje użyte były wcześniej. W roślinach tych nierzadko stwierdzano przekroczenie norm dopuszczonych przez producentów jako bezpieczne. Smutną konstatacją spotkania było to, że uprawa roślin i hodowla zwierząt „w truciznach” stały się normą XXI wieku. Obserwujemy to nie tylko na farmach, ale przecież także w naszych pasiekach. Stwierdzono, że społeczeństwo często nie zdaje sobie sprawy z tego, że działalność pszczelarzy nie zawsze ukierunkowana jest na dobro zapylaczy, a jedynie na dobro przemysłu pszczelarskiego i towarowej produkcji miodu.
W ostatni dzień konferencji, w niedzielę, uczestniczyłem w panelu zatytułowanym „Nauki płynące z ula”, podczas którego pszczelarz biodynamiczny Albert Muller z Holandii przedstawiał swoje obserwacje na temat funkcjonowania doglądanych przez siebie rodzin pszczelich. Muller zaobserwował na przykład ciekawe zjawisko dotyczące wyboru młodej matki pszczelej spośród kilku pochodzących z mateczników rojowych. Otóż stwierdził, że nie dochodziło między nimi do walk. Młode matki pojedynczo stawały naprzeciwko siebie i poprzez „mierzenie się wzrokiem” (zapewne proces ten był dużo bardziej złożony) dokonywały wyboru między sobą. Wówczas jedna, uznając się za „słabszą” zastygała w bezruchu, pozwalała się użądlić i ginęła. Proces ten miał się powtarzać, dopóki nie pozostała jedna młoda matka. Muller przedstawił też swoje obserwacje na temat sposobu zakładania mateczników rojowych na naturalnym plastrze, a także różnic, jakie zauważył w wytopionym wosku z plastra z komórkami robotnic i plastra trutowego. Być może obserwacje Alberta Mullera byłyby trudne do naukowej weryfikacji, ale na pewno przedstawiły pewne zagadnienia w nowym i ciekawym świetle.
Nie sposób opisać wszystkiego, co działo się na konferencji „Learning from the Bees” czy ogromu wiedzy i doświadczeń, jakie zostały przekazane przez prelegentów. Wielkie brawa należą się zarówno organizatorom, jak i uczestnikom, którzy uczynili to spotkanie tak wyjątkowym i fascynującym. Jestem ogromnie wdzięczny za zaproszenie, a także to, że mogłem nie tylko sam być częścią tego wydarzenia, ale i otrzymałem od miesięcznika „Pszczelarstwo” możliwość podzielenia się przynajmniej częścią zdobytej tam wiedzy. Dziwi mnie jednak brak zainteresowania ze strony polskich koleżanek i kolegów, z których nikt nie zdecydował się na uczestnictwo. Czy świadczy to o braku wiary w możliwość prowadzenia własnych pasiek bez stosowania „chemii”, czy też przekonaniu o tym, że już niczego więcej nie jesteśmy się w stanie nauczyć od innych? Niewątpliwie jednak konferencja pokazała, że MUSIMY się jeszcze bardzo wiele nauczyć od pszczół. Większość badań i obserwacji pszczół miodnych prowadzonych jest w warunkach pasiecznych. Torben Schiffer stwierdził, że to tak, jakbyśmy próbowali badać biologię i etologię słoni w zoo, a nie w ich środowisku naturalnym. Wówczas moglibyśmy dojść do wniosku, że to spokojne stworzenia, które lubią być karmione jabłkami i marchewkami przez dzieci. Jakże byśmy się zdziwili, gdybyśmy spróbowali to zrobić w warunkach dzikiej sawanny czy afrykańskiego buszu. Jeżeli sprowadzamy obserwacje pszczoły miodnej tylko i wyłącznie do warunków gospodarskich, nie powinniśmy być zdziwieni, że nie posiadamy zbyt wielkiej wiedzy o ich prawdziwej naturze. Nie starając się zrozumieć czego pszczoły tak naprawdę od nas - pszczelarzy oczekują, czego nas uczą i co do nas mówią, nie powinniśmy się dziwić, że nasza „troska” nierzadko kończy się dla nich tragicznie. Pszczoły ewoluowały w określonym środowisku i świecie, współistniejąc z setkami, a nawet tysiącami innych gatunków. Dziś „wydzieramy” je z łańcuchów zależności ekologicznych i, niestety, musimy obserwować skutki, jakie to za sobą niesie. A zapewne nie poznaliśmy nawet cząstki tego, jak chcą żyć. Pszczoły potrafią zadbać same o siebie, jeżeli tylko im to umożliwimy i nie będziemy nadmiernie przeszkadzać. Jeden z prelegentów opisał przypadek pszczoły, która zaniosła larwę motylicy i nakarmiła nią drapieżnego zaleszczotka niezdolnego do polowania. Czy naprawdę mamy prawo twierdzić, że wiemy o tym, jakie procesy zachodzą w naszych ulach?
Bartłomiej Maleta