POGLĄDY / O gospodarce bez węzy - praktycznie
Publikacja ukazała się w 2018 roku w październikowym i listopadowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo"
Dlaczego bez węzy?
Stosowanie węzy jest dla większości pszczelarzy tak oczywiste, że niektórzy chyba nawet nie zdają sobie sprawy, że można prowadzić pasiekę bez niej. Na każdym kroku spotykam się z opinią, że węza jest po prostu niezbędna. Powiększanie gniazda czy rotacja plastrów zawsze przecież odbywa się poprzez „dodanie węzy”, a nie dodanie pustej ramki, korpusu w ulach bezramkowych, czy też zwiększenie dostępnej pszczołom przestrzeni w jakikolwiek inny sposób, możliwy w danym typie ula. Nawet testy egzaminów zawodowych dla pszczelarzy nie pozostawiają wątpliwości, że pszczelarstwo bez węzy jest niemożliwe. I do tego stopnia, że w wielu pytaniach (i odpowiedziach) zawarty jest po prostu błąd logiczny, gdyż nie uznaje się żadnej alternatywy dla woskowego arkusza. A przecież pszczoły aż do XIX wieku w ogóle tego wynalazku nie potrzebowały. I wbrew powszechnej opinii środowiska pszczelarskiego, dziś też go nie potrzebują. Gospodarkę bez węzy prowadzić możemy nie tylko w konstrukcjach przystosowanych do tzw. „dzikiej zabudowy” (ul typu japońskiego, ul warre, kłody, paki itp.). Taka praktyka jest bowiem możliwa także w nowoczesnym ulu ramkowym, przy każdym rozmiarze i kształcie ramki. Dowodem na powyższą tezę jest choćby pasieka moja i wielu moich znajomych. Używałem węzy tylko jeden sezon, a już od lat w ogóle jej nie stosuję. Prowadzę pasiekę, wykorzystując ule ramkowe - wielkopolski (na ramkach standardowych oraz tzw. „osiemnastkach”) oraz warszawski poszerzany. Obecnie obsługuję około 50 rodzin (odkładów), a w moich ulach nie ma plastrów odbudowanych na węzie. Ramki „węzowe”, które kiedyś trafiły do mojej pasieki, wycofuję najszybciej, jak tylko się da. Wosk z nich najczęściej trafia do świeczek, bo porównując go do tego, który wytapiam z moich plastrów, uznaję, że tylko do tego się nadaje. Czasem i przy tym mam wątpliwości, bo zastanawiam się jak opary spalanych pozostałości „leków” z takiego wosku wpływają na mnie i na moje otoczenie. Jakość wosku z ramek bez węzy mógł ocenić każdy pszczelarz, który osobno przetapiał plastry z dzikiej zabudowy, tzw. „ramki pracy” czy odsklepin. W mojej pasiece „funkcjonuje” tylko taki wosk. Cenię go sobie nie tylko ze względu na najwyższą jakość i czystość, ale przede wszystkim ze względu na środowisko życia moich pszczół.
Nie wdając się w szczegółowe dywagacje na temat tego, dlaczego warto prowadzić gospodarkę bez węzy (omówienie w artykułach „Zapomnieliśmy co dla Niej dobre..., czyli analiza grzechów pszczelarstwa ostatnich dziesięcioleci – Węza” mojego autorstwa oraz „O tym jak chciano powiększyć pszczołę” Łukasza Łapki, „Pszczelarstwo”, marzec 2016), pokrótce przypomnę tylko najważniejsze powody:
1. ekonomiczny (nie musimy kupować węzy i możemy sprzedać cały wyprodukowany wosk);
2. czas pracy (nie musimy drutować ramek i wprawiać węzy);
3. czysty wosk (nie wprowadzamy do uli wosku z niewiadomego źródła, nierzadko nasyconego toksynami z „leczenia” pszczół oraz produktami ich rozpadu);
4. naturalna komórka plastra (pszczoły budują komórkę takiej wielkości, jaka im odpowiada, a to niewątpliwie sprzyja lepszej równowadze biologicznej osobników i zdrowiu całej rodziny pszczelej).
Zmiana sposobu myślenia
W mojej ocenie, w całorocznym bilansie gospodarka pasieczna bez węzy jest mniej pracochłonna. Możemy zaoszczędzić wiele godzin poświęcanych na drutowanie ramek i wprawianie węzy, a także na przerabianie wosku czy poszukiwania odpowiedniego dostawcy węzy. Niestety, w szczycie sezonu, a więc wtedy, kiedy czas jest szczególnie cenny dla pszczelarzy, zdarza się, że czeka nas trochę dodatkowej pracy przy niektórych rodzinach. Przegląd rodziny może się sporadycznie wydłużyć z parudziesięciu sekund czy paru minut do kilkunastu. Trzeba więc przyznać, że stosowanie węzy pozwala na większy „automatyzm” i pewnie dlatego dziesięciolecia temu węza podbiła środowisko pszczelarskie na całym świecie, zwłaszcza duże pasieki zawodowe, z których potem trafiła do pasiek amatorskich. Plaster bezwęzowy jest delikatniejszy i łatwiej może się uszkodzić. O ile plastry odbudowane na węzie są „grube” i „gumowate”, o tyle, nawet wizualnie, te naturalne wydają się kruche. I faktycznie, mogą takie być w czasie chłodów, a w czasie upałów, obciążone miodem lub czerwiem, mogą się oberwać. Jednak już po kilkukrotnym przeczerwieniu plaster staje się wystarczająco mocny, aby można go było traktować tak samo, jak ten odbudowany na węzie. Jednak nawet te świeżo odbudowane, białe plastry są wystarczająco mocne, aby móc bezpiecznie przeprowadzić ostrożny przegląd gniazda, czy nawet odwirować z nich miód. Choć nie prowadzę pasieki wędrownej, zdarza mi się też przewozić rodziny między pasieczyskami i nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek w transporcie uszkodził taki naturalny plaster. Tak naprawdę sporadyczne uszkodzenia plastrów zdarzają się najczęściej w czasie przeglądów uli w upalne dni, czego staram się unikać, ale z uwagi na różne terminy prac w pasiece nie zawsze mam taką możliwość. Drugim z powodów jest brak ostrożności pszczelarza - a przede wszystkim przeglądanie obciążonych miodem lub czerwiem ramek pod dużym kątem. Plaster, który nie jest przytwierdzony co najmniej do trzech części ramki - np. górna i boczne beleczki - może się przy tym wykrzywić, co osłabia całą jego strukturę, a w efekcie może się oderwać. Ogólnie - praca przebiega bez większych utrudnień. W przypadku wielopolskich „osiemnastek” w zasadzie nie zauważam żadnych problemów z ich obsługą, niezależnie od stopnia świeżości wosku. Większe plastry, o wysokości 26 centymetrów, trzeba traktować ostrożniej, jeżeli ramka nie jest odrutowana. W przypadku ramek jeszcze większych, takich jak warszawskie poszerzane, Dadanta, czy Langstrotha, sugerowałbym ich odrutowanie lub inne wzmocnienie. Używam wielu odbudowanych bez żadnego wzmocnienia plastrów warszawskich, co pozwala mi na względnie normalną pracę. Plastry te są jednak już co najmniej kilka razy przeczerwione. Obecnie większość moich ramek warszawskich jest albo odrutowana, albo mają one wprawione cienkie bambusowe patyczki. Dzięki takiej praktyce mogę w zasadzie traktować plaster jak każdy inny i nie muszę się obawiać, że oberwie się pod swoim ciężarem. Trzeba też pamiętać, że w przypadku niestosowania węzy konieczne jest wypoziomowanie uli, gdyż pszczoły będą budować plastry pionowo, a nie zgodnie z ustawieniem arkusza, którego przecież nie ma.
Z uwagi na powyższe utrudnienia, zapewne taka metoda nie jest adresowana do większości pasiek zawodowych, a zwłaszcza tych bardzo „zautomatyzowanych”, czy prowadzących gospodarkę wędrowną. Nie twierdzę jednak, że gospodarka wędrowna byłaby niemożliwa bez węzy. Wymagałaby jedynie modyfikacji wypracowanych do tej pory praktyk. Wielu pszczelarzy - głównie amatorów - uzna tę praktykę za ciekawą i wartą wprowadzenia do własnej pasieki, a przynajmniej przetestowania pewnych jej rozwiązań. Pozbycie się węzy z pasieki wymaga niewątpliwie zmiany sposobu myślenia, co jest najtrudniejsze – zwłaszcza u pszczelarzy prowadzących pasieki od dziesięcioleci. Chodzi przede wszystkim o zaakceptowanie niektórych pszczelich zwyczajów czy potrzeb, a także korektę nawyków w obchodzeniu się z plastrami, które, gdy świeże, wymagają większej ostrożności. Pszczelarz musi myśleć nie tylko o tym, czy rodzina jest w nastroju roboczym i chętnie „odbuduje węzę”, ale też się zastanowić, gdzie zostawia pszczołom puste miejsce i jak pszczoły mogą je wykorzystać.
Pszczele zwyczaje
Zanim omówię praktyczne wskazówki, jak prowadzić rodzinę pszczelą bez węzy, muszę nadmienić o paru pszczelich zwyczajach, które determinują sposób budowy plastrów. Większość pszczelarzy dysponuje stosowną wiedzą, jednak dotychczasowe doświadczenia dowodzą, że gdy przeprowadzają swoje „bezwęzowe” doświadczenia, zaskakuje ich to, co pszczoły są w stanie zrobić. Trzeba więc nie tylko mieć wiedzę teoretyczną, ale i pewną zdolność przewidywania, aby po zdjęciu ulowego daszka nie dać się zaskoczyć dziwnymi i wymyślnymi konstrukcjami pszczelego gniazda. Tak naprawdę, znając kilka podstawowych zasad, możemy w dość prosty sposób pokierować budową plastrów. Jeżeli natomiast pszczoły nie zastosują się do naszych wskazówek, będzie trzeba ich pracę nieco skorygować.
W bardzo łatwy sposób możemy odciąć fragment plastra przytwierdzonego gdzieś niezgodnie z naszą wolą i ustawić go wzdłuż ramki. Pszczoły niezwłocznie dokleją go do ramki. Trzeba mieć jednak świadomość, że niezależnie od naszych prób, czasem pszczoły i tak potrafią nas zaskoczyć, a powstała budowla będzie trudna do naprawy. Taką konstrukcję, czasem obejmującą kilka ramek – możemy przełożyć na skraj gniazda (do wygryzienia czerwiu i następnie przetopienia), - możemy pozyskać tzw. „miód sekcyjny”, czy - po prostu z dwóch stron ograniczyć poprawnie odbudowanymi ramkami i pozostawić w ulu. Pszczołom to nie przeszkadza, więc dlaczego nam miałoby przeszkadzać?
Pszczoły są niezłe z ekonomii i potrafią liczyć. Jak każda żywa istota wiedzą, kiedy podjęcie wysiłku im się opłaci. Wiedzą też, jak go spożytkować o określonej porze roku, w danej sytuacji pożytkowej i na konkretnym etapie biologicznego rozwoju ich superorganizmu. Automatyzm pszczelarza może go więc zawieść i nie jest wykluczone, że przy przeglądzie zastanie… szereg plastrów odbudowanych w poprzek ramek. Pszczoły zagospodarują każdą przestrzeń zgodnie z bieżącymi potrzebami. Z jednej strony będą „wolały” zbudować plaster wzdłuż górnej beleczki ramki, bo przecież „wiedzą”, że mocowany na całej długości będzie mocniejszy. Z drugiej strony nie zawahają się, aby wydłużyć komórki w miejscu składowania miodu, jeżeli nie dysponują wystarczającą „objętością magazynową” w odbudowanych już plastrach, a znajdą obok choć trochę wolnego miejsca, jeśli akurat trafi się intensywny pożytek. Można to obserwować również w przypadku plastrów odbudowanych na węzie. Zbudowanie całego nowego plastra kosztuje przecież znacznie więcej wysiłku oraz budulca (woskowych łuseczek), niż wydłużenie istniejących komórek. Pszczołom zupełnie nie przeszkadza powstająca przy tym krzywizna plastrów. Ta jednak utrudnia życie pszczelarzowi i uniemożliwia wyjęcie mu pojedynczej ramki bez uszkodzenia (rozerwania) plastra. Prowadząc gospodarkę bez węzy pszczelarz musi więc cały czas mieć świadomość, gdzie rodzina pszczela składa miód, a gdzie pozostawia miejsce do czerwienia dla matki. Dla pszczelarzy jest oczywiste, że pszczoły gromadzą na plastrze miód nad czerwiem oraz dookoła niego, a w gnieździe na jego skrajnych ramkach, to jednak nie każdy ma świadomość, że to właśnie tam występują newralgiczne miejsca, które mogą doprowadzić do wybudowania kolejnych nierównych plastrów. Trzeba wiedzieć, że każdy kolejny plaster będzie miał jeszcze bardziej pogłębione krzywizny. Jedną z głównych zasad tworzenia nowych plastrów jest budowanie ich wzdłuż (równolegle) do już istniejących, przy zachowaniu stałej odległości, wynoszącej około 8 – 10 milimetrów (z angielskiego tzw. bee space - w tłumaczeniu: „przestrzeń dla pszczół”). Odkrycie tej zasady pozwoliło na gwałtowny rozwój nowoczesnego pszczelarstwa w XIX wieku, gdyż stało się przyczynkiem do opracowania nowoczesnego ula ramkowego przez Lorenzo Langstrotha. Wielu badaczy podawało ten wymiar nawet do setnej części milimetra. I choć twierdzili, że wymiar ten jest stały i niezmienny, to jednak dziś wiemy, że może być on właściwy dla danego rozmiaru (wielkości) owadów. Jest to mniej więcej odstęp określany przez pszczelarzy odległością „na dwie pszczoły”. Kolejny plaster odbudowany będzie w takim odstępie od poprzedniego, aby osie plastrów znajdowały się w odległości wynoszącej sumę dwóch głębokości komórek plus bee space. Dystans między osiami plastrów będzie więc wynosić średnio około 32 mm w przypadku tzw. „małej pszczoły”, czy też około 35 – 36 mm, w przypadku pszczoły pochodzącej z plastra z komórką 5.4 mm. Liczby te determinują wymiary naszych uli. To przecież 35 – 36 milimetrów na plaster wraz z bee space po bokach daje przy 10 ramkach właśnie wymiar wielkopolskiego kwadratu (37,5x37,5 cm). Przy tzw. „małej pszczole” w standardowym korpusie mieści się natomiast 11 ramek – tak jak w moich ulach.
Omówiona zasada dotycząca odległości między osiami plastrów będzie miała jednak zastosowanie jedynie w przypadku plastrów z czerwiem, a więc w części gniazdowej. W miodni ten wymiar nie będzie miał zastosowania, gdyż zupełnie inna (i zmienna) będzie głębokość komórek. W tej części ula, jeżeli pozwolimy pszczołom na swobodę, osie plastrów mogą być w różnych i zmiennych odległościach od siebie. Każdy pszczelarz niewątpliwie też zauważył, że zasklepy dwóch plastrów z miodem są zdecydowanie bliżej siebie (mniej więcej „na jedną pszczołę”) niż te z czerwiem (tu „na dwie pszczoły”). Pamiętajmy, że w dzikim gnieździe pszczoły mogą po spożyciu zapasów, zgryźć bez problemu nawet bardzo wydłużone komórki, a w powstałe wolne miejsce zbudować kolejny plaster. Jeżeli ten plaster miałby być zaczerwiony, to wówczas na pewno pszczoły zachowałyby właściwą dla czerwiu głębokość komórki plus bee space. Takie nieregularne konstrukcje mogą razić poczucie estetyki niektórych pszczelarzy, ale pszczołom na pewno nie wadzą. W ramach dygresji dodam, że w swojej praktyce pszczelarskiej zauważyłem, że zachowanie wspomnianych w artykule odległości między plastrami, jest bardzo istotne dla pszczelego (i nie tylko pszczelego) „samopoczucia”. Jeżeli bowiem plastry w części gniazdowej oddali się od siebie na odległości większe niż bee space, znacząco wzrasta rozdrażnienie pszczół, objawiające się wzmożoną obronnością.
O gospodarce bez węzy - praktycznie (część 2)
Pszczoły potrzebują trutni. Obecność trutni jest manifestacją dążenia pszczół do rozmnażania – podobnie jak wejście rodziny w nastrój rojowy. I niezależnie od wieku poszczególnych osobników tworzących superorganizm, on cały również może być biologicznie niedojrzały lub „pełnoletni”. Warunkowane jest to zarówno wielkością rodziny, jak i wiekiem matki. W tym kontekście za „dojrzałą” rodzinę uznałbym taką, która osiągnęła odpowiednie rozmiary, ma już odpowiednią ilość czerwiu, ale i taką, w której czerwi matka pochodząca co najmniej z poprzedniego sezonu. Odkład z młodą matką praktycznie nigdy nie będzie budował komórek trutowych, a rodzina pełnych rozmiarów z taką matką będzie je budowała rzadko. Takie „młode” rodziny po prostu nie czują naturalnej potrzeby rozmnażania – o ile sami nie skłonimy ich do rójki, np. ograniczając kubaturę ula. Im większa rodzina oraz im starsza matka, tym więcej powstanie komórek trutowych i tym bardziej rodzina będzie też skłonna do rójki. Trutnie będą pojawiać się w rodzinie pszczelej w większej liczbie, gdy matka jest słaba. Wówczas pszczoły, wyczuwając tę słabość, dążą do przekazania jak największej ilości swoich genów zanim nadejdzie ewentualny koniec superorganizmu. W opisywanych powyżej stanach biologicznych pszczoły będą przerabiały umieszczoną w ulu węzę na plaster trutowy, jeżeli nie będą dysponować wolnym miejscem na nowy plaster. Gdy je dostaną, bez żadnych wątpliwości niezwłocznie zaczną budować komórki trutowe. I w zależności od sytuacji może to być jedna, dwie, trzy, a czasem (rzadko) nawet cztery czy pięć plastrów. Pszczelarze najczęściej je usuwają (wycinanie tzw. „ramki pracy”), co skłania pszczoły do budowania kolejnej ramki z powiększonymi komórkami – bo przecież wciąż nie zaspokoiły swojej potrzeby. Zjawisko to doprowadziło do rozpowszechniania mitu pszczelarskiego, że bez węzy pszczoły będą budować tylko i wyłącznie plastry trutowe. O dziwo niektórzy pszczelarze wciąż są święcie przekonani, że gdy nie podadzą węzy do ula, pszczoły będą budować tylko i wyłącznie komórki trutowe (z takim poglądem spotkałem się w dyskusjach wielokrotnie), bo innych budować nie potrafią. Pszczelarze uważają więc, że pszczoły, na skutek hodowli i podawania węzy przez ostatnie sto lat, zatraciły biologiczną zdolność do regulowania liczby trutni w rodzinie. Pogląd ten należy włożyć między bajki. Od wielu lat gospodaruję bez węzy w różnych rodzinach (oprócz rodzin tworzonych z moich pszczół były to kupione przezimowane rodziny, nabyte odkłady, złapane rójki – z matkami zarówno mocno pokrzyżowanymi, jak i hodowlanymi) i każda z nich doskonale sobie z tym radzi. Pszczoły przetrwały bez węzy przez miliony lat - nie potrzebowały i wciąż nie potrzebują tej (w mojej ocenie wątpliwej) „pomocy” ze strony pszczelarzy. Każda rodzina pszczela odbuduje tyle komórek trutowych, ile uważa za stosowne, a gdy zaspokoi tę potrzebę, ponownie przystąpi do odbudowy komórek dla robotnic. Aby pszczoły budowały ładne plastry z małymi komórkami, warto po prostu w każdym ulu pozostawiać im te plastry trutowe, które już powstały.
Wstawianie ramek i rotacja plastrów
Jeżeli do tej pory gospodarowaliśmy z użyciem węzy, nasze pszczoły obsiadają już odbudowane plastry. Jeśli chcemy zacząć wprowadzać ramki bezwęzowe, nie powinniśmy się obawiać jakichkolwiek kłopotów, o ile nie podajemy nowych ramek całymi korpusami. Powinniśmy rotować plastry zgodnie z dawną praktyką, usuwając plastry, które chcemy wycofać, a w ich miejsce podawać puste ramki. Wstawienie takiej ramki w miejsce innej – o ile nie zrobimy tego w miodni - w zasadzie gwarantuje nam równo odbudowany świeży plaster. Oczywiście, zgodnie ze wskazaną powyżej potrzebą wychowania trutni, taka praktyka w pierwszym okresie gwarantuje nam uzyskanie ramek z piękną zabudową trutową. Jest to zresztą praktyka przećwiczona w zasadzie przez każdego pszczelarza stosującego tzw. ramkę pracy i nikomu nie muszę też udowadniać, że plaster będzie równo mieścił się w ramce. Pozostawienie tej ramki w gnieździe, pozwolenie pszczołom na wychowanie trutni i kontynuowanie wskazanego sposobu rotacji plastrów przy kolejnych ramkach pozwoli nam wreszcie uzyskać plastry zabudowane komórką robotnic. Taki sposób jest zdecydowanie najmniej kłopotliwy i zapewnia nam równe plastry. Dzięki niemu z czasem możemy wymienić całe gniazdo na naturalne plastry. Trochę większy kłopot pojawia się w przypadku odkładów. Chcąc, aby odkład budował równo, możemy wykorzystać kilka sposobów. Pierwszy, mimo że zapewnia nam równe nowe plastry, jest najbardziej ryzykowny. Polega on na włożeniu ramki między odbudowane plastry z czerwiem. Niestety grozi to wychłodzeniem czerwiu. O ile w przypadku pełnowartościowej biologicznie i produkcyjnie rodziny w ciągu lata możemy to zrobić ze względnym spokojem (to nawet dobry zabieg przeciwrójkowy), o tyle odkład może nie dać rady wygrzać rozdzielonego czerwiu i jednocześnie utrzymać odpowiednie tempo rozwoju. Lepszym rozwiązaniem będzie więc wykorzystanie jako bariery czy to ściany ula, czy zatworu albo dodatkowej ramki z suszem poza zaczerwioną częścią, przed którą będziemy systematycznie wstawiać puste ramki.
Trzeba wiedzieć, że w przypadku pustych ramek, z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy liczyć na uzyskanie równego plastra, jeżeli podamy jedną taką ramkę. Natomiast im więcej umieścimy ich jednocześnie, jedna obok drugiej, tym większe będzie zagrożenie uzyskania krzywych plastrów w wolnej przestrzeni. Jeżeli nie chcemy do tego dopuścić, powinniśmy zapomnieć o uzupełnianiu całego korpusu ramkami, a więc o praktyce, na jaką pozwala zastosowanie węzy. Dysponując odpowiednią ilością suszu, możemy natomiast uzupełnić korpus ramkami naprzemiennie odbudowanymi i pustymi. Ponadto, ramki powinniśmy dokładać raczej w części gniazdowej niż w miodni. Włożenie pustej ramki między dwie ramki z miodem może z dużym prawdopodobieństwem (tym większym, im większy jest wziątek) doprowadzić do wydłużenia komórek obu sąsiednich plastrów. Plastry w części gniazdowej, odbudowane w większej rodzinie, będą też częściej niż w odkładzie odbudowane równo. Ta pierwsza bowiem w sposób „naturalny” i nawet bez kraty odgrodowej oddziela część gniazdową od miodni. Odkład natomiast, z racji niewielkich rozmiarów i niewielkiej dostępnej „objętości magazynowej”, będzie gromadził proporcjonalnie większe zapasy pokarmu przy czerwiu, wydłużając tam komórki. Dla odkładów – nie tylko z myślą o jego lepszym rozwoju – lepiej więc mieć przygotowane jak najwięcej suszu.
Osadzanie pszczół
O wiele większych problemów nastręcza sytuacja, kiedy nie dysponujemy gotowym suszem i rodzinę (rój lub pakiet) musimy osadzić w pustym ulu. Osadzanie pszczół „na węzę” nie stanowi żadnego problemu. Po prostu wsypujemy pszczoły do ula czy na deskę prowadzącą do wylotka, ewentualnie podkarmiamy i możemy o nich zapomnieć na jakiś czas. W przypadku podobnych działań bez węzy, możemy w zasadzie mieć pewność, że przynajmniej część plastrów będzie odbudowana w poprzek ramek (w ramach dygresji dodam w tym miejscu, że pszczoły z roju czy pakietu będą budować praktycznie tylko komórki robotnic). W takim przypadku mogą nas czekać częstsze przeglądy i korekty plastrów. Mamy jednak do dyspozycji pewne fortele, które, choć pewności nie dają, w jakimś zakresie mogą skłonić pszczoły do postępowania zgodnie z naszymi życzeniami czy oczekiwaniami. Przede wszystkim musimy przygotować ramki (konkretnie ich górne beleczki) w taki sposób, żeby pszczoły same chciały podążać za naszymi wskazówkami. Niestety im skuteczniejszy sposób, tym więcej może wymagać przygotowań i pracy. Ale nawet jeśli tej pracy będziemy musieli wykonać nieco więcej, to i tak warto zrezygnować z węzy. Dzięki temu pszczoły uzyskują czystsze środowisko życia, a my oszczędzamy na zakupie węzy i możemy produkować wosk lepszej jakości.
Ramki możemy przygotować na kilka sposobów. W zależności od tego, jak to zrobimy i czym dysponujemy, należy wyróżnić kilka rozwiązań. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by podane poniżej metody łączyć. Można też przeprowadzać własnych próby lub eksperymentować z innymi rozwiązaniami.
Zastosowanie cieńszych beleczek górnych, heblowane beleczki „do szpica” oraz podklejanie patyczków.
Pszczoły wolą podwieszać się w niżej położonych miejscach i tam z reguły zaczynają budowę pierwszych „języków”. Potem budują już zgodnie ze swoimi zwyczajami. Jeżeli zapewnimy pszczołom „strop” skonstruowany ze względnie cienkich listewek (ok. 1,2 – 1,5 cm) i większych pustych przestrzeni między nimi (ok. 2 cm), to z dużym prawdopodobieństwem będą wolały budować wzdłuż przygotowanych listewek, zapewniając sobie mocniejsze uwiązanie plastrów. Możemy więc zamówić u producenta ramki z beleczką węższą niż standardowa, czy choćby zbudować ramkę, której górna listewka ułożona będzie pionowo, a nie poziomo - a więc będzie wyższa niż szersza. Możemy też podkleić od spodu górnej beleczki patyczek (taki jak do lodów), albo zheblować ją „do szpica” i wyraźnie zasugerować rodzinie pszczelej, gdzie mają się pojawić plastry. W mojej pasiece funkcjonuje wiele ramek ze zheblowaną beleczką. Muszę przyznać, że w pierwszej fazie budowy plastrów zawsze doskonale się one sprawdzają, bo pszczoły zaczynają budowę właśnie tam, gdzie im sugeruję. Potem jednak bywa już różnie, a wolne przestrzenie są zabudowywane zgodnie z opisanymi powyżej pszczelimi zwyczajami. Jeżeli powstają krzywizny plastrów, nie pozostaje nic innego, jak podcinać odpowiednio wykrzywiony plaster i prostować go w czasie przeglądów. Pszczoły niezwłocznie przytwierdzą go w miejscu, w którym go pozostawimy. Choć może wydawać się to kłopotliwe, zapewniam, że w porównaniu z odrutowaniem kilkudziesięciu ramek w celu wprawienia węzy, nie jest to zajęcie czasochłonne. Natomiast wadą wąskich beleczek jest to, że pszczoły będą obudowywać woskiem boki takich węższych górnych listewek i tworzyć mostki do wyższego „piętra” (np. do daszku, powałki czy dolnych beleczek z ramek wyższego korpusu).
Wprawianie pasków węzy.
Zamiast całego arkusza możemy wprawić tylko pasek o wysokości kilku centymetrów. To rozwiązanie nie pozwoli ograniczyć pracy, ale na pewno pomoże oszczędzić na węzie i zapewnić równy, naturalny plaster. Taki pasek podwieszony pod górną beleczką na pewno jest dla pszczół wystarczającą wskazówką i jednocześnie pozwala na pełny „automatyzm” w obsłudze pasieki, tak jak całkowite wypełnienie ramki woskowym arkuszem. Metoda wydaje się dobrym kompromisem pomiędzy gwarancją równych plastrów, a zapewnieniem pszczołom swobody w kształtowaniu gniazda. Osobiście jednak nigdy jej nie stosowałem. Jednym z kluczowych powodów, dla których zrezygnowałem ze stosowania węzy był czas, jaki zaoszczędziłem, nie musząc już drutować ramek. Owszem, w ramkach warszawskich poszerzanych wykonuję czasem tę nielubianą przeze mnie pracę, jednak rodziny na takiej ramce stanowią w mojej pasiece mniejszość. Dodatkowo, jak już wspomniałem, do wzmacniania plastrów warszawskich stosuję też bambusowe patyczki, a praca z nimi jest o wiele szybsza i przyjemniejsza. Trzon mojej pasieki stanowią ule wielkopolskie, w których w ogóle nie stosuję odrutowanych ramek. W małych kilkupniowych pasiekach, w których nie rotuje się wielu plastrów rocznie, a niezbędne przygotowania można ograniczyć do raptem kilkudziesięciu minut czy kilku godzin w sezonie, metoda ta powinna się doskonale sprawdzić. Inną podobną metodą, mniej pracochłonną, za to zapewniającą o wiele mniejsze prawdopodobieństwo sukcesu, jest naniesienie na spód górnej beleczki wałków z rozgrzanego wosku - np. pipetą. To, podobnie jak pasek z węzy, ma sugerować pszczołom, gdzie powinna się znaleźć oś nowobudowanego plastra (w taki sposób można też przykleić pasek węzy do beleczki i wówczas drutowanie jest niepotrzebne). Sam metody tej nigdy nie stosowałem, a ci, którzy próbowali twierdzą, że może być zawodna. Pszczoły podobno często zgryzają taki wałek, a oś plastra tworzą tam, gdzie same uznają to za właściwe.
Pozostawienie pasków woszczyny w ramce.
Jeżeli dysponujemy już odbudowanym suszem, możemy pozostawić 2 – 3 górne rzędy komórek, wycinając plaster z ramki. Gdy podamy tak przygotowaną ramkę do ula, pszczoły nie będą miały innego wyboru, jak tylko dobudować plaster w dół, równo z wytyczoną linią. Metoda ta jest właściwie niezawodna i należy do moich ulubionych. W ten sposób, rotując plastry, usuwamy większość starej woszczyny z ula, ale pozostawiamy pszczołom wskazówkę do odbudowy świeżego plastra. Dla pewności możemy też pozostawić rząd odbudowanych komórek na bocznej listewce ramki, gdyż to właśnie na bokach (miejsce gromadzenia zapasów miodu) pszczoły najczęściej plaster wykrzywiają. Wadą tej metody jest to, że musimy dysponować odbudowanym wcześniej suszem. Komuś może się nie spodobać również fakt, że niewielka część plastra będzie musiała pozostać w ramce, co choćby uniemożliwi jej opalenie czy utrudni innego rodzaju dezynfekcję. Ja jednak tych czynności w swojej pasiece nie praktykuję, ale to temat na osobny artykuł. Zdecydowanie bardziej obawiam się pozostałości pestycydów w wosku (które znajdują się przecież nie tylko w odbudowanym suszu, ale też w kupionej węzie) niż obecności mikrobów. Te ostatnie, jako całą ich „masę” w zrównoważonym ekosystemie, uznaję po pierwsze raczej za sprzymierzeńców pszczół niż ich wrogów (w ogólnym bilansie), a po drugie i tak są i będą praktycznie wszędzie, więc walka z nimi jest jak pojedynek Don Kichota z wiatrakami. Ewentualnym wariantem na temat tej ostatniej metody jest pocięcie odbudowanego suszu na paski i przytwierdzanie ich do górnych beleczek nowych ramek, co jest bardziej pracochłonne, jednak daje ten sam niezawodny efekt.
Podsumowanie
Każdy pszczelarz powinien sam rozważyć wszelkie za i przeciw gospodarki bezwęzowej. Ważne jednak, aby mógł poznać pewne metody, zanim wyda osąd. Węza tak bardzo upowszechniła się w gospodarce pasiecznej i świadomości pszczelarzy, że spora część środowiska może nie zdawać sobie sprawy, iż taka gospodarka stanowi interesującą alternatywę dla powszechnie promowanego modelu pszczelarstwa zwłaszcza w czasach, kiedy coraz częściej i głośniej mówi się o fałszowaniu wosku, o złym wpływie pozostałości „leków” w ulach na stan zdrowia pszczół i braku dostępu do surowca dobrej jakości. Może warto rozważyć zostanie jego producentem, zamiast bezskutecznie go poszukiwać. Dziś, zarówno na pszczelarskich szkoleniach, konferencjach czy kursach, jak i w prasie branżowej lub na forach internetowych stykamy się z mocno reklamowanym „modelem przemysłowym” pszczelarstwa propagującym możliwie duży „automatyzm” obsługi rodzin pszczelich. Rozumiem, że amatorzy chcą kopiować zawodowych pszczelarzy i osiągać takie same wyniki „na ul” jak profesjonaliści, czasem mam jednak wrażenie, że nierzadko zapominają przy tym, że taka praktyka na krótką metę może i daje korzyści, ale długofalowo zwyczajnie pszczołom szkodzi. To przecież obserwujemy obecnie. Pszczelarze dwoją się i troją, aby zachować w zdrowiu swoją pasiekę, a nie zawsze przy tym osiągają zamierzony skutek. Pszczelarstwo amatorskie, niekoniecznie nastawione na zysk nie musi konkurować z modelem przemysłowym, lecz może stanowić dla nas przyjemność, a dla pszczół przy okazji zrobić coś dobrego. To prawda, że niektóre aspekty opisanej powyżej gospodarki można uznać za kłopotliwe. Na pewno wymaga ona indywidualnego podejścia do każdej z rodzin, a także większej ostrożności w obchodzeniu się z plastrami. To jednak tylko kwestia wiedzy i praktyki. O ile w początkach pracy bez węzy miewałem pewne problemy (choćby z krzywizną plastrów), dziś, po kilku latach, w ogóle ich nie zauważam. Dzieje się tak zapewne dzięki sporemu „arsenałowi” odbudowanej woszczyny, który niewątpliwie ułatwia pracę, ale także dzięki zdobytej wiedzy i doświadczeniu. Życzę wszystkim udanych eksperymentów!
Bartłomiej Maleta