Dlaczego nie biorę pod uwagę jakiejkolwiek formy leczenia

Tekst pochodzi ze strony: http://www.bushfarms.com/beesnotreatments.htm
Przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora.

„Całą tą nużącą pracę [hodowlaną – przypis tłumacza] – i to powtarzaną tysiącami razy – związaną ze zliczaniem roztoczy na lepkich wkładkach, uśmiercaniem czerwiu płynnym azotem, obserwowaniem pszczół czyszczących się nawzajem i mierzeniem poziomu hormonów czerwiu, będziemy kiedyś wspominać jako wielkie marnotrawienie czasu, kiedy w końcu pozwolimy roztoczom Varroa robić te rzeczy dla nas” - Kirk Webster, Co powstrzymuje nas przed postępem w dyskusjach i pracy przy pszczołach.

„(...) Wiele myślałem, jak (…) przekazać, co naprawdę się dzieje w pasiece, która nie stosowała jakichkolwiek zabiegów leczniczych od ponad pięciu lat. W pasiece, w której roztocza uważane są za niezbędnych sojuszników i przyjaciół, gdzie wydajność, odporność, rentowność dają taką samą radość z pszczelarstwa, jak to miało miejsce w dawnych czasach. Nie śmiałbym dziś zabijać roztoczy, nawet gdybym posiadł łatwy i bezpieczny sposób na to.” - Kirk Webster, Nowy wzór dla amerykańskiego pszczelarstwa.

Prowadzone obecnie dyskusje zwróciły moją uwagę na zachodzące z czasem zmiany moich własnych poglądów na temat leczenia pszczół. Zdecydowałem więc, że przedstawię jak znalazłem się w obecnym miejscu. Dawne czasy nie zajmują już mojej uwagi, choć wcale nie są tak naprawdę odległe. W 1999 roku, kiedy straciłem całą pasiekę po raz drugi z rzędu, będąc sfrustrowany zastanawiałem się co zrobić, aby pszczoły przeżyły. Od lat nie śledziłem już czasopism pszczelarskich, bo miałem wrażenie, że są one bardziej o nowinkach technicznych niż o pszczołach. W tamtych czasach miałem po prostu pasiekę w ogródku i mieliśmy się tak dobrze, że nawet nie zwróciłem uwagi na to, że pszczoły się zmieniły.

Kiedy zorientowałem się, że śmierć pszczół powoduje warroza, zacząłem zgłębiać to zagadnienie. Gdzie tylko nie sięgnąłem, wszędzie pisano, że pszczoły umrą, jeżeli nie będą leczone. O innym rozwiązaniu w ogóle nie było mowy. Więc kolejnej jesieni leczyłem moje nowe pszczoły Apistanem. Choć wcale tego nie chciałem, to nie wiedziałem, co innego mogę zrobić. Po zastosowaniu kuracji na pszczołach wciąż były duże ilości pasożytów, ale pomimo tego niektórym rodzinom udało się przetrwać zimę. Następnego roku (2001), szukając innego rozwiązania niż leczenie, w katalogu „Brushy Mt”, natrafiłem na informacje o „węzie z małą komórką”, przy której zaznaczono: „tylko dla doświadczonych pszczelarzy”. Hodowałem pszczoły przez 27 lat, ale nie mogłem wymyślić, jakie doświadczenia musiałbym posiadać, żeby używać tej węzy lepiej, niż początkujący pszczelarze. Zacząłem szukać informacji o małej komórce i wszystko czego potrzebowałem znalazłem na Beesoruce. Przeczytałem co na ten temat pisali Dee Lusby i Erik Österlund, a poza tym znalazłem o tym informacje na stronie Davea Cushmana i Allena Dicka. Jako sceptyk z urodzenia, pomyślałem, że skoro nienaturalne powiększenie pszczół przy użyciu węzy było powodem tych wszystkich problemów, czemu nie przestać jej używać, zamiast zmuszać pszczoły do budowania komórki 4.9mm? Chcąc zobaczyć jak pszczoły będą budować, podawałem im zarówno całe arkusze, jak i wąskie paski węzy 4.9mm. W końcu uznałem, że muszę przedyskutować parę nurtujących mnie spraw. Zarejestrowałem się na Beesource, żeby móc zadać dręczące mnie pytania Dee i innym, stosującym małą komórkę. Było to w 2002 roku.

W pierwszym roku, w którym pozwoliłem na budowę naturalnego plastra nie wychodziło to najlepiej. Miałem wrażenie, że jestem z tyłu za pszczołami, goniąc je i próbując poprawiać ich pracę. Miałem wtedy w pasiece duże porażenie roztoczami i znów próbowałem zwalczać je Apistanem – jak się okazało bezskutecznie, bo one wciąż umierały. Następnego roku wczesną wiosną kupiłem nowe, przezimowane rodziny i od razu zacząłem od przywracania ich do naturalnego, mniejszego rozmiaru. Zauważyłem, że pszczoły budują naturalny plaster nawet z komórkami w rozmiarze 4.6 mm i wówczas byłem już pewny, że węza z komórką 4.9 mm wcale nie zmusza pszczół do budowania nienaturalnie małych komórek. Ale tak naprawdę wtedy interesował mnie już tylko naturalny plaster. Podczas przywracania pszczół do mniejszych rozmiarów, leczyłem je (mój wewnętrzny głos sceptyka nakazał mi to robić) przy użyciu olejków mineralnych dopuszczonych do kontaktu z żywnością. Stosowałem je w większości moich uli każdego tygodnia, a pszczoły przez cały rok miały się całkiem nieźle. W następnym roku (2003) na Beesource zaczęto dyskutować o stosowaniu kwasu szczawiowego. Postanowiłem, że spróbuję jesienią leczyć pszczoły przy użyciu tego kwasu, żeby określić jakie jest porażenie rodzin roztoczami. Porównując wyniki leczenia po pierwszym i drugim tygodniu, zorientowałem się, że opary kwasu szczawiowego są bardzo skuteczne w zabijaniu roztoczy, a stosowanie olejków, choć trochę ograniczało populację pasożytów, powodowało tak naprawdę więcej problemów niż korzyści. Przy tym obawiałem się długofalowego efektu rozmiękczenia wosku przez olejki, a raz nawet zapaliły mi się ich opary, co spowodowało mały wybuch w ulu. Był to mniej więcej czas kiedy słuchałem wykładów Dee o roli mikroorganizmów żyjących w ulu w utrzymaniu zdrowia rodziny pszczelej, oraz o negatywnym wpływie na nie fumadilu i teramycyny. W latach 1975 - 2000 roku nie leczyłem pszczół i wtedy w ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Ale z czasem, gdy zacząłem się interesować wpływem, jaki mikroorganizmy mają na pszczoły, coraz bardziej wątpiłem w zasadność tak zwanych „kuracji organicznych”.

Dean Stiglitz i Lauri Herboldsheimer, wykonali ogrom pracy, zbierając dane z najróżniejszych badań i prezentując je w niesamowicie interesujących publikacjach. Znalazły się tam między innymi opisy badań przeprowadzonych przez Martę Gilliam. Zaczynałem dochodzić do wniosku, że często poprawa zdrowia rodzin pszczelich, następowała tak naprawdę w efekcie podania im mikrobów, a nie przez - wydawałoby się - taką oczywistość, jak podanie czerwiu. Włożenie ramki z czerwiem do podupadającej rodziny, mogło być tak naprawdę zaszczepieniem w niej mikroorganizmów pochodzących od zdrowych pszczół. Olejki nie tylko zakłócały komunikację zapachową w ulu, ale również niszczyły mikroflorę ulową. Im bardziej wgłębiałem się w to zagadnienie, tym bardziej doceniałem znaczenie mikrobów. Kiedy zacząłem hodowlę matek zorientowałem się, że ich jakość nie zawsze zależała od genetyki. Zastanawiałem się nad tym, czy genetyka mikrobów nie jest równie istotna jak genetyka matek pszczelich. Dopóki leczymy nigdy nie uda nam się wyhodować pszczół nie wymagających leczenia. Ale obok tej oczywistości jest jeszcze jedno zagadnienie. Otóż nigdy nie uda nam się zachować w ulu mikroorganizmów, które utrzymują pszczoły w zdrowiu, jeżeli wciąż będziemy je zabijać.

Zidentyfikowano 8000 mikroorganizmów współistniejących z pszczołami w ulu (źródło: badania Marty Gilliam z Departamentu Rolnictwa Stanów Zjednoczonych – USDA). Tylko garstka z nich jest szkodliwa. Reszta wypełnia swoją niszę ekologiczną w ulu (i tym samym wypiera patogeny), albo ich obecność jest dla pszczół autentycznie korzystna. Niedawne badania dowodzą, że mikroflora bierze udział w tworzeniu mechanizmów zabezpieczających pszczoły przed rozwojem nosemozy, zgnilca amerykańskiego i europejskiego, a także grzybicy wapiennej czerwiu. Stosowane prewencyjnie kuracje, tak naprawdę niszczą te organizmy, które zapobiegają rozwojowi chorób.

Olejki: zabijają szeroką gamę mikroorganizmów wliczając w to drożdże i inne grzyby, bakterie i wirusy. Tak naprawdę olejki tworzą podstawowy układ odpornościowy roślin, z których są pozyskiwane. Stosowane olejki to przede wszystkim: tymol, olejek wintergrinowy (z Gaultheria procumbens), mentol, olejek lemongrasowy (z cytroneli), miętowy, neem, z drzewa herbacianego i inne.

Kwasy organiczne: zabijają szeroką gamę mikroorganizmów wliczając drożdże i inne grzyby, bakterie i wirusy. Ich działanie polega na gwałtownej zmianie pH w ulu. Niektóre z nich, takie jak kwas mrówkowy czy szczawiowy, używane są jako roztwory antyseptyczne w laboratoriach. Kwasy zabijają także wszystkie ze 160 gatunków roztoczy, które naturalnie występują w ulach i prawdopodobnie sporą część owadów, które żyją w dobroczynnych współzależnościach z pszczołami - jak na przykład zaleszczotki, odżywiające się roztoczami Varroa.

Akarycydy: to są po prostu inaczej nazwane insektycydy. Mają wszystkie wady kwasów organicznych, a dodatkowo odkładają się w wosku i wpływają na płodność trutni i matek pszczelich.

Antybiotyki: Oczywistym jest, że zabijają mikroorganizmy (w końcu taki jest cel ich stosowania). Problemy z CCD pojawiły się właśnie wtedy kiedy zapoczątkowano używanie Tylanu, zwiększono użycie fungicydów, a fumidyl zaczęto stosować kilka razy do roku w związku ze zwalczaniem nosemy ceranae. Wszystkie te zabiegi powodują śmierć mikrobów w skali dotychczas nie spotykanej w pszczelarstwie. Do tego bakterie, które przez 50 lat zbudowały oporność na teramycynę, nie były oporne na Tylan, który przy tym wszystkim ma znacznie dłuższy okres rozkładu.

Pszczelarze z USA i Kanady nie biorą ponadto pod uwagę, że te „zalecane” kuracje, w większości krajów na świecie, są nie tylko niezalecane ale i nielegalne. Fumidil powoduje defekty płodu. Antybiotyki tylko tuszują występowanie zgnilca amerykańskiego, za to zanieczyszczają miód. Akarycydy zanieczyszczają wosk i miód. Stosowanie kwasów organicznych jest dozwolone w tych krajach tylko dlatego, że ludzie są przekonani, że pszczoły nie przetrwają starcia z warrozą bez leczenia.

I to jest właśnie miejsce, w którym znalazłem się dzisiaj. Kiedyś myślałem, że zwalczanie roztoczy Varroa BYĆ MOŻE jest konieczne. Teraz, kiedy mam za sobą więcej niż dekadę doświadczeń z przystosowaną lokalnie, naturalnej wielkości pszczołą, poznałem znaczenie mikroorganizmów i fauny ulowej, uważam, że ryzyko utraty najróżniejszych szczepów mikrobów i zaburzenia całej ekologii rodziny pszczelej jest zbyt wielkie. A przy tym wszystkim leczeniem wspieramy linie genetyczne pszczół, które tak naprawdę powinny być wyplenione.

Michael Bush

Przełożył: Bartłomiej Maleta