Natura zna wszystkie odpowiedzi, więc jakie jest twoje pytanie?* Zapisek w dzienniku pasieki bez chemii

Kirk Webster

tekst pochodzi ze strony: http://kirkwebster.com/index.php/nature-has-all-the-answers-so-whats-your-question-and-a-page-from-a-treatment-free-beekeepers-diary

2010 rok

Być może zadajemy niewłaściwe pytania, albo stawiamy zbyt wiele małych pytań zamiast zmierzyć się z tymi większymi i ważniejszymi. Obecne zmniejszanie się populacji i witalności pszczoły miodnej ma wiele przyczyn. Rozszerzanie terenów objętych monokulturami; wykorzystywanie środków ochrony roślin; starzenie się pszczelarzy; zanieczyszczenia; sprowadzanie miodu i pseudo-miodu zza granicy; pasożyty i choroby; urbanizacja – wszystkie one odgrywają swoją rolę i generują listy pytań o powstałe problemy i ich rozwiązania. Większość ludzi, którzy żyli wraz z pszczołami od wczesnych lat 80-tych uważają, że pojawienie się roztoczy świdraczka pszczelego (Acarapis woodi), a w szczególności dręcza pszczelego (Varroa destructor) wepchnęło pszczelarstwo na równię pochyłą, a stan ten trwa do dziś dnia. Kiedy pojawił się dręcz pszczeli wśród pszczelarzy przez lata, mniej więcej w tej kolejności, pojawiały się pytania: „Co to jest dręcz pszczeli?”, „Jak możemy go utrzymać z dala od nas jak najdłużej się da?”, „Jak mogę go zabić?”, „Więc jak mogę go zabić?”, „Jak mogę go zabić bez trucia moich pszczół?”. Wreszcie, nieliczne z pytań przybrały bardziej obiecujący kierunek: „Czy możemy wyhodować pszczoły, które nie muszą być leczone przez cały czas?” oraz „Jak osobiście mogę wyhodować pszczoły, które nie będą wymagały stałych kuracji?”. Obecnie zauważamy, że świdraczek i dręcz pszczeli osłabiły pszczoły tak bardzo, że wszystkie ich dotychczasowe problemy stały się dla nich groźniejsze. Dziś znacząco trudniej jest utrzymać pszczoły przy życiu i prowadzić pszczelarski interes, niż w początku lat osiemdziesiątych. Niesamowitym i poruszającym przeżyciem była dla mnie, pochodzącego ze skalistej Nowej Anglii, ostatnia podróż do Iowa, podczas której zobaczyłem tak wszechstronnie żyzną okolicę, w której uprawiano kukurydzę i soję. Ale otrzeźwieniem okazała się informacja, że w tym wielkim stanie, który był niegdyś rajem dla pszczół, jest tylko dziesięciu pszczelarzy zawodowych. (Podobnie jest w moim małym stanie, który ma tylko niewielki obszar zdatny do prowadzenia prawdziwie wydajnego pszczelarstwa.) Przy tak wielkich monokulturach, z których wszystkie wymagają użycia pestycydów każdego roku, obszar wydajnego pszczelarstwa ogranicza się do przełomów rzecznych oraz kilku rejonów rolniczych, na których hoduje się krowy mleczne czy uprawia zróżnicowane rolnictwo.

Ważnym jest jakie zadajemy pytania, w jakiej kolejności oraz to, co przyjmujemy za odpowiedź. Wszystkie pytania i odpowiedzi kierunkują myślenie i wydatkowaną energię działania. Natura naprawdę zna wszystkie odpowiedzi i ma w ręku wszystkie karty. Wydaje nam się, że mamy kilka asów, ale tak nie jest. W próbach przywrócenia równowagi, zdrowia i harmonii – a także, jeżeli zależy nam na przyszłych pokoleniach – musimy zadawać właściwe pytania, które odpowiednio nas ukierunkują. Do tych często wracam:

„Jak możemy żyć tworząc lepszy świat, zamiast konsumować i niszczyć ten, który mamy?

Albo:

„Jak możemy ukierunkować twórczą i uzdrawiającą moc Natury zamiast ją osłabiać?”

W czasie kilku pszczelarskich spotkań wygłosiłem przemówienie zatytułowane „Przekształcenie dręcza pszczelego w sprzymierzeńca”. W pierwszej kolejności mówiłem o sir Albercie Howardzie, brytyjskim naukowcu zajmującym się rolnictwem, który był głosem ruchu na rzecz nowoczesnej agrokultury organicznej, a także wytyczał jego kierunki i był jego intelektualną podporą. (Wspominałem o nim już wcześniej w 2006 roku). Jego całe życie zawodowe doprowadziło go do podstawowego wniosku, że szkodniki i patogeny powinny zawsze być traktowane jako przyjaciele i sprzymierzeńcy, a nie wrogowie, którzy muszą zostać zniszczeni. Ich podstawowymi celami są pokazywanie nam, w których miejscach nasze metody, a także zwierzęta hodowlane i uprawy roślinne mają swoje słabości i są wytrącone z równowagi oraz jak możemy przywrócić je do zdrowia i witalności. W kilka lat po inwazji świdraczka pszczelego w mojej pasiece, stało się dla mnie jasne, że wspomniana zasada zachowuje ważność i ma zastosowanie do pszczół miodnych. Wciąż jednak zastanawiałem się, czy sprawdzi się również w przypadku dręcza pszczelego, który jest pasożytem wyjątkowo niezrównoważonym z żywicielem i z którym nie koewoluował. Dziś jestem przekonany, że omawiana zasada stosuje się także i w tym przypadku. Po prostu proces zajmuje trochę więcej czasu. Nie mam żadnych wątpliwości, że ostatecznie dręcz pszczeli stanie się ogromną pomocą zarówno dla pszczół miodnych, jak i ludzi, gdyż w obu przypadkach trwa walka o adaptację do zmieniającego się świata. Obserwacja tego procesu w mojej pasiece była dla mnie wielką próbą, ale i przywilejem, który wiązał się z pewnym dreszczem emocji. Przekonałem się też, że Natura naprawdę zna odpowiedzi na wszystkie pytania, które możemy jej zadać, gdy tylko nauczymy się patrzeć na nią z pokorą. „Jak dręcz pszczeli może pomóc w przywróceniu zdrowia i równowagi pszczelarstwu i całemu rolnictwu?” wydaje się znacząco lepszym pytaniem niż: „jak mogę zabić tego robala?”. Sposób takiego właśnie wykorzystania dręcza pszczelego nie stanowi już dla mnie sekretu. Podobnie jak dla Kenta Andersona (Kentucky); Chrisa Baldwia (Południowa Dakota); Dana Purvisa (Tennesee); Dee Lusby (Arizona); Danny i Binford Weaverów (Texas); Hansa Otto-Johnson (Norwegia); Erika Osterlunda (Szwecja); Johna Keffussa (Francja); a jestem przekonany, że wielu innych, którzy nie są tak znani.

Dostępne są wzory, które można skopiować, a także znani są ludzie z doświadczeniem, którzy mogą udzielić dobrych rad. Każdy opowie trochę inną historię – i tak właśnie być powinno, bo w końcu, każdy pszczelarz musi sam wypracować swoją relację z pszczołami w miejscu swojego zamieszkania. Każdemu radzę podążać tą ścieżką. Trzeba mieć jednak świadomość, że pszczelarze amatorzy muszą współpracować w lokalnych grupach, a pszczelarze zawodowi przestawić się na produkcję miodu i hodowlę pszczół. Kiedy pomysły sir Alberta Howarda oraz ruch organicznego uprawiania roli i hodowli zwierząt rozprzestrzenią się w głównym nurcie rolnictwa, pozostałe problemy pszczelarstwa znikną. Kolejnym dobrym pytaniem byłoby zatem: „Co my pszczelarze możemy zrobić, aby wspomóc rozwój zdrowego i zrównoważonego rolnictwa, które wykorzystuje pasożyty i patogeny w pozytywny sposób, zamiast je zabijać, zatruwając przy okazji pozostałą część całego łańcucha pokarmowego?”. Każdy produkt rolnictwa w Ameryce Północnej wytwarzany jest gdzieś wydajnie i w sposób dochodowy metodami organicznymi przez jedną lub wiele osób. Ale musisz ich wyszukać – podobnie jak w przypadku pszczelarzy uprawiających swój zawód bez leczenia, ich głosy są często marginalizowane przez tych, których biznesy tkwią w obecnym destruktywnym systemie. Gdy lecisz nad Iowa i wydaje ci się, że cały stan obsadzony jest tylko dwoma uprawami, które opryskiwane są tym samym herbicydem w ciągu kilku wiosennych tygodni, to tak naprawdę zaczynasz myśleć czy nazwa stanu nie powinna być zmieniona na Monsanto. Wówczas przynajmniej byłoby trochę przejrzystości w czasie senackich debat: „Oddaję pole mojemu koledze z Monsanto...”. Powinniśmy wspierać organiczne rolnictwo kiedy tylko możemy. Rolnicy, którzy dziś przestawiają się na gospodarkę organiczną, będą daleko za zakrętem i w o wiele lepszej sytuacji, gdy pozostali będą zmuszani do tego kroku przez rosnące ceny energii. Czy będzie wówczas podobnie jak na Kubie, w czasie gdy Związek Radziecki wstrzymał dostawy ropy? Kolejne dobre pytanie...

Zapisek z dziennika pasieki nieleczącej – styczeń 2010

– ufam, że przyczyni się do powstania kolejnych właściwych pytań...

Mieszkam w pięknym stanie, w którym jest wiele lasów i skalistych pagórków. Niewielka jego część jest naprawdę dobrym miejscem dla pszczół, ale w ostatnich dwóch latach prawdziwym wyzwaniem była pogoda. Tak naprawdę ostatnim dobrym sezonem dla pszczół był rok 2005. Cóż... 2007 też nie był taki zły, a wiosna 2008 również wyglądała obiecująco. Bardzo suchy i zimny kwiecień i maj przyczyniły się do wolnego ale stabilnego rozwoju, który zwiastował dobre warunki do wykonania wiosennych prac i sprzedaży pszczół. Moje zapiski mówią: „Najlepiej wyglądające pszczoły jakie miałem kiedykolwiek do sprzedaży. Z powodu dobrej przeżywalności, mam kłopoty z wprowadzeniem wszystkich nowych rodzin do produkcyjnej części pasieki”. Główny pożytek zaczął się później, z najlepszym nektarowaniem lipy jaki mogłem zaobserwować już na początku, a nie w jego środku. Gdy zakończyła się lipa, ruszyła koniczyna i wszystko wyglądało bardzo dobrze, nadstawki były już wypełnione i nowe nałożone na ule.

Ale wówczas nastąpiła zmiana, zakończyło się nektarowanie i rozpoczęły się rekordowe deszcze i zimno, które trwały do końca lata. W moim ogródku warzywnym muszę czasem podlewać rośliny w środku lata, aby utrzymać je przy życiu. Ale w 2008 roku pomidory, marchew i kukurydza przez wiele tygodni po prostu stały w wodzie i gniły. Pszczoły nie mogły latać na pożytki, a ich stan zaczął się pogarszać. Najgorszą rzeczą było jednak to, że we wrześniu, gdy pogoda poprawiła się, rośliny nie dały dużo miodu. To wszystko mnie zaskoczyło. Nigdy wcześniej nie widziałem, aby pszczoły nie przygotowały się w dobrej kondycji do zimy, w czasie słonecznej i ciepłej pogody we wrześniu. Moi sąsiedzi, prowadzący farmy mleczne, tłumaczyli, że po okresie intensywnych deszczów, rośliny przez wiele tygodni nie są w stanie wyprodukować wystarczających ilości cukrów. To jest niekorzystne także dla bydła. W każdym razie pszczoły były w fatalnym stanie w jesieni, a wiele rodzin wydawało się niewartych karmienia. Na jednym z moich pasieczysk, które wykorzystuję do utrzymywania odkładów, w końcu lata, jak w zegarku, korpusy stają się ciężkie od miodu i muszę pilnować nastrojów rojowych w sierpniu. Gdy zrobiłem przeglądy w 2008 roku, na całym pasieczysku nie znalazłem ani jednej ramki z miodem. Rodziny żyły, ale matki wstrzymały się z czerwieniem. Rodzinki miały małe, nie nadające się do niczego, kłęby. Powinienem wówczas wyłowić z nich matki i w ramach eksperymentu wysłać je do moich przyjaciół w Kalifornii. Ale wraz z upływem czasu, w końcu września, czas i potrzebna na to siła skończyły się, a ja nie mogłem nadążyć z pracą. Wiele z tych, jak i innych dużych i mniejszych rodzin, zostało zlikwidowanych przeze mnie w grudniu.

Następująca potem zima była zimna i śnieżna, ale nie odbiegająca od normy. Tak jak się spodziewałem, wiosną rodziny były słabe, a w czasie zimy wystąpiły kolejne straty. Wliczając w to rodziny, które sam zlikwidowałem w grudniu, łącznie poniosłem 50% strat względem liczby rodzin jakimi dysponowałem w szczycie w lipcu 2008. Ten rok był jednym z dwóch od 1992, kiedy nie byłem w stanie sprzedać wiosną żadnej przezimowanej rodziny. Pogoda w 2009 nie różniła się wiele od tej z 2008, z tą różnicą, że deszcze zaczęły się wcześniej i trwały przez wszystkie letnie pożytki. Wydawało mi się, że będzie to pierwszy sezon, w którym nie uda mi się pozyskać żadnego miodu, ale pszczołom udało się zebrać coś w czasie dziesięciu dni końca lipca. W tamtej chwili wydawało się to znacząco lepsze niż nic. Koniec lata przyniósł jednak poprawę i było słonecznie i ciepło. Pszczoły potrzebowały karmienia na zimę, ale poza tym były w dobrej formie.

Pomimo tych dwóch lat okropnej pogody, przy braku jakiegokolwiek leczenia od 2002 roku, odporność i stabilność pasieki powoli rośnie. Cykle zapaści i ozdrowienia (teraz to raczej ekstremalne zjawiska pogodowe są ich przyczyną, a nie roztocza czy choroby) raczej doprowadziły do zbudowania pasieki niż do jej zniszczenia. Wychów matek w czasie deszczowego lata 2009 roku, nie był tak przyjemny jak w poprzednich latach, ale przyniósł zadziwiająco dobre rezultaty, a pasieka urosła z 340 rodzin do 1000. (Pamiętaj, że wiele z tych rodzin, to odkłady, które były utworzone z myślą o zazimowaniu). Ostatni czerw z tego roku wyglądał zdrowo i tylko około 20 rodzin nie nadawało się do dalszej zimowli i było zlikwidowanych w grudniu. Sroga zima przyczyniła się do zmniejszenia ilości zbiorów miodu i liczby możliwych do sprzedaży przezimowanych odkładów przez ostatnie dwa lata, ale wzrastająca ich jakość (zwłaszcza tych pochodzących z pasiek nieleczonych) to skompensowała. Bilans finansowy został utrzymany bez większych problemów.

Model zdrowej, nieleczonej pasieki z północnych rejonów, oparty na zróżnicowanej produkcji matek, odkładów i miodu wytrzymał wiele prób i wyzwań od czasu, gdy przybrał swoją obecną formę w 1990 roku, a zwłaszcza od w 2002 roku, kiedy to zostały wycofane jakiekolwiek kuracje. Oddaję cześć uzdrawiającej mocy Natury, z której korzystałem przy każdej możliwej sposobności. Hodowla pszczół i szybkie namnażanie nowych rodzin, są dwoma czynnikami, które powinny być wykonywane razem w czasie cyklu zapaści i ozdrowienia, aby pszczoły i roztocza mogły zaadaptować się do współistnienia. Sukces finansowy zapewniony był tylko dzięki przeciwnemu intuicji ignorowaniu ekonomicznych trosk i skupieniu się na naturalnych zdolnościach owadów utrzymywania zdrowia, produktywności i możliwości adaptacyjnych do zmieniających się warunków. Wiele stresów i zmartwień zostało wyeliminowanych, a pszczelarstwo stało się bardziej interesujące i przynoszące zadowolenie niż było kiedykolwiek. Te uczucia dostępne są dla każdego pszczelarza, który potrafi odłożyć na półkę swoje ego, myśleć i pracować w tym samym czasie i zaadaptować metody Natury do swojej własnej pasieki.

Na koniec w ramach podsumowania, chcę przedstawić trzy zdjęcia, które mogą być potraktowane jako substytut trzech, znanym wszystkich małp, z łapami zasłaniającymi oczy, uszy i usta. Pierwsze z nich moglibyśmy nazwać „nie wypowiadać zła”, drugie „nie widzieć zła”, a trzecie „czyste zło”.**

[**- zdjęcia te nie są dostępne w tekście zamieszczonym na stronie Autora – jeżeli wiesz, gdzie można je znaleźć, proszę daj znać na adres mailowy Bractwa Pszczelego – przypis tłum.]

Pierwsze zdjęcie przedstawia dwóch bardzo znanych i wyjątkowo pracowitych członków pszczelarskiej społeczności: Michaela Palmera i Randyego Olivera. Obaj byli niezwykle uprzejmi i nie wspominali o tragicznym stanie moich pszczół podczas wizyty w mojej pasiece w październiku 2008 roku. W tym najniższym punkcie cyklu, zarówno ja, jak i każda inna osoba oceniała stan pszczół jako straszny. Jestem pewny, że obaj uznali pszczelarstwo bez leczenia za swoisty żart i spisali je na straty. Drugie zdjęcie przedstawia kilku przyjaciół i odszczepieńców, tym razem odwiedzających moją pasiekę w sierpniu 2009 roku, zaraz po pierwszej konferencji pszczelarstwa bez leczenia w Leominster w stanie Massachusetts. Z lewej do prawej są tam Erik Osterlund (szwedzki pszczelarz zawodowy, prowadzący pasiekę około 200 pni, twórca pszczoły „Elgon” i wydawca szwedzkiego czasopisma pszczelarskiego: Bitigen), Ramona Herbolsheimer i Dean Stiglitz (autorzy książki „Przewodnik pszczelarski dla kompletnych idiotów” i organizatorzy konferencji w Leominster) oraz Michael Bush (pszczelarz i wydawca – http://www.bushfarms.com/bees.htm). Oni z kolei odwiedzili moją pasiekę w jednym z punktów szczytowych cyklu, kiedy to, pomimo dwóch miesięcy stałych opadów deszczu i praktycznej porażki zbiorów miodu, pasieka powiększyła się trzykrotnie względem liczby pni z kwietnia tego samego roku. Na każdej ramce można było obserwować perfekcyjne czerwienie i trudno było znaleźć jakiekolwiek roztocze czy bezskrzydłą pszczołę. Cóż, muszę przyznać, że to byli ludzie mojego pokroju, ale i oni opuścili pasiekę z błędnym przekonaniem: wszystko wydawało się zbyt proste. Prawda leży gdzieś pośrodku tego, co obie te grupy pszczelarzy mogły zobaczyć u mnie w czasie wspomnianych wizyt. Istotną sprawą jest jednak to, że system działa, pozwala na wykorzystanie każdej chwili dogodnych warunków i wciąż pozwala na przetrwanie w czasie ekstremalnych zjawisk pogodowych, a wręcz długofalowo korzysta na nich.

Trzeciego zdjęcia bardzo nie chcę pokazywać, ale uważam, że nie da się osiągnąć realnego postępu, ukrywając lub negując rzeczywistość. Przedstawia ono rodzinę reprodukcyjną, która została zabezpieczona z powodu kradzieży matek i rodzin w przeszłości. Wielu pszczelarzy, którym udało się rozwinąć pasieki bez leczenia pszczół stało się ofiarami podobnych kradzieży, czy innych form nękania. Jest to z całą pewnością odpowiedź najbardziej żałosna i niszcząca ze wszystkich – sprawcy nie tylko nie robią nic, aby ta gałąź rolnictwa wyszła zwycięsko z dręczących ją problemów, ale i szkodzą tym, którzy próbują coś z tym zrobić. Każdy, kto próbuje swoich sił prowadząc pasiekę bez leczenia, musi rozwijać siebie oraz swoje pszczoły przez około cztery czy pięć lat. Kiedy taka pasieka już powstanie, utrzymanie jej wymaga tych samych umiejętności, pracy i zaangażowania, które pomogły ją stworzyć. Efekt końcowy nie może być kupiony, sprzedany, zlekceważony czy skradziony. Dziś, z kilku źródeł można kupić pszczoły na początek takiego projektu, za ułamek kosztów jakie zostały poniesione w czasie ich hodowli i ułamek tego, ile mogą być warte w przyszłości, jeżeli będą mądrze selekcjonowane w dalszej kolejności.

Zakończę powiązaną, ale bardziej pozytywną myślą, wracając do Erika Osterlunda i jego pasieki. Było dla mnie zaszczytem poznanie Erika wiele lat temu. Wielu szwedzkich pszczelarzy szykanowało go za dopuszczanie do publikacji artykułów o pszczelarstwie bez leczenia w Europie, Ameryce Północnej i na Środkowym Wschodzie. Ale przypadek jego pasieki jest daleko ciekawszy. Mieszka on w południowo - środkowej Szwecji, gdzie dręcz pszczeli nie dotarł do 2007 roku. Nie wydaje mi się prawdopodobnym, aby ktokolwiek na świecie był przygotowany na przybycie roztoczy lepiej niż Erik. Więcej niż dekadę przed inwazją wyszukiwał już pszczoły, które mogły potencjalnie tolerować roztocza, gdyż przetrwały w rejonach zainfekowanych. Każdego roku rozwijał tą populację i wysyłał reproduktorki do zaprzyjaźnionych pszczelarzy w rejonach zajętych przez dręcza, aby ci testowali je w swoich pasiekach. Uległ wpływowi Eda i Dee Lusby oraz zwolenników małej komórki i zaczął wyrabiać węzę z komórką 4.9 mm, którą wprowadził do swojej pasieki. Lata przed inwazją roztoczy, witalne i produktywne pszczoły z jego pasieki, przeszły testy przetrwania, zarówno ze strony ojcowskiej jak i matecznej i były całkowicie przystosowane do małej komórki. Często żartowałem, że wyślę mu trochę roztoczy, aby nie musiał rozsyłać swoich reproduktorek po całej Europie i Szwecji...

Gdy w końcu dręcz pszczeli dotarł i zaczął namnażać się w rodzinnej miejscowości Erika, czyli Hallsberg, jego pasieka załamała się tak samo jak każda inna, po pierwszym ataku roztoczy. Od sierpnia 2008 do maja 2009 roku stracił połowę swojej pasieki i był pewny, że osypałoby się 90% pni, gdyby nie zastosował kuracji tymolem. Mam nadzieję, że wszystkie jego przygotowania i olbrzymi wysiłek przyczynią się do względnie szybkiego dojścia do siebie po szoku – może podobnie jak w przypadku Johna Kefussa, który porzucił stosowanie kuracji po kilku latach hodowli na odporność, podczas której w sposób sztuczny kontrolował populację roztoczy. Uważam, że przykład Erika dodatkowo i w jasny sposób dowodzi trzech rzeczy. Po pierwsze tego, że pszczoły muszą stale współistnieć z roztoczami, aby wykształcić autentyczną tolerancję, odporność i zachować zdrowie. Po drugie, że w ten proces zaangażowane są czynniki, o których nie mamy pojęcia, obok tych , które znamy. Po trzecie wreszcie tego, że nie powinniśmy obawiać się i unikać cyklu zapaści i ozdrowienia, ale wpisać go w praktykę i odpowiednio wykorzystać. „Natura zna wszystkie odpowiedzi, a więc jakie jest twoje pytanie?”*.

* - cytat przypisywany ekologowi Howardowi Odumowi.

przełożył Bartłomiej Maleta